Jak nakarmić dyktatora, Witold Szabłowski
"Jak nakarmić dyktatora" zdecydowanie nie jest książką kulinarną, ale trudno mówić o niej nie podsłuchując się kulinarnymi metaforami. Pierwsze skojarzenie? Ta książka to lekki sposób na przekazanie ciężkostrawnych historii. Takich, które długo odbijają się czkawką.
Witold Szabłowski miał w życiu kulinarny epizod, pracował w restauracji w Kopenhadze. Jednak reportaż wciągnął go bardziej niż gotowanie. I dobrze, nie wiadomo, czy miałabym okazję zjeść ugotowaną przez niego potrawę, a jego książki mogę pożerać w każdej chwili. Ale coś tam jednak go ssało w żołądku, czegoś brakowało, za czymś tęsknił. Więc wymyślił - napisze o kucharzach. I właśnie wtedy odezwał się zew prawdziwego reportera. Dlatego napisał o kucharzach dyktatorów.
Witold Szabłowski rozmawiał z kucharzami dyktatorów z różnych części świata. Jego rozmówcami były osoby gotujące dla Saddama Husajna (Irak), Fidela Castro (Kuba), Pol Pota (Kambodża), Idiego Amina (Uganda) i Envera Hodży (Albania).
I jak rodzice przemycają dzieciom zakamuflowane w różnych daniach warzywa, tak on przemyca nam wiedzę. Trudno opowiadać o jedzeniu bezwzględnych przywódców bez kontekstu, bez historycznego tła. Więc dowiadujemy się, jak wyglądało życie pod rządami dyktatorów. Wypowiedzi kucharzy, autor uzupełnia materiałami, które zdobywał z innych źródeł, rozmawiając z innymi ludźmi, czytając książki i prasę, prowadząc porządny research. I ten kontrast robi tu ogromne wrażenie.
Bo choć znajdziemy w tej książce mnóstwo przepisów - bynajmniej nie jest ona o jedzeniu. Jest o głodzie. O tym, jak głód wykorzystywano do walki z ludźmi.
Tak to jest książka o głodzeniu ludzi na śmierć. O uzależnianiu ich od siebie, o ich lęku o własne życie, o zdaniu na łaskę psychopaty, który zabija dla rozrywki, bez powodu, jak się wkurzy – niepotrzebne skreślić. O mordowaniu w imię sobie tylko znanej idei.
Jest o praniu mózgu. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której kucharka człowieka odpowiedzialnego za ludobójstwo (śmierć dwóch milionów ludzi) wspomina go z rozmarzeniem i mówi, że był cudowny?
Książka podzielona jest na rozdziały - każdy poświęcony jest kucharzowi innego dyktatora. Rozdziały zatytułowane są nazwami posiłków: Śniadanie, Lunch, Obiad, Kolacja, Deser. Jest też Przegryzka - fragmenty opowieści kucharki Pol Pota, która w całości stanowi ostatni rozdział.
W każdym razie, początkowo - być może widząca wszędzie promocję czytelnictwa i książki pomyślałam sobie - wow, świetny zabieg literacko-marketingowy. Pochwalę za to w recenzji - postanowiłam.
A potem doszłam do ostatniego rozdziału i dowiedziałam się, co jeszcze w historii świata tytułowano nazwami posiłków. Zrozumiałam, do czego naprawdę nawiązuje autor tytułami rozdziałów. Nie powiem, bo nie chcę spolerować, tym, którzy nie wiedzą. Ja nie wiedziałam i naprawdę wbiło mnie to wtedy w fotel. Tramwajowy konkretnie, bo jechałam właśnie do pracy. Ale to był jednej z tych momentów, kiedy musiałam zamknąć książkę i dojść do siebie. A było takich momentów kilka. Z zakończeniem na czele.
Przyznam, że początkowo ciekawostki kulinarne kusiły mnie, myślałam, że może zjem kiedyś jedną z opisywanych potraw w jakieś dobrej restauracji lub spróbuję odtworzyć w domu, co jest możliwe, bo autor wplótł przepisy w treść, oznaczając je kursywą.
Ale im więcej czytałam, tym bardziej traciłam apetyt.
Oczywiście, zjedzenie złodziejskiej zupy - ulubionego dania Saddama Husajna, nie uczyni z nikogo dyktatora. Muszę jednak trochę odczekać, żeby nie narazić się na niestrawność.
A książka? Jest pyszna. Wytrawna. Bierzcie i czytajcie z niej wszyscy! Tylko bez popcornu, proszę.
A gdyby ktoś czuł niedosyt, to powiem tylko, że będzie kontynuacja. Więcej o tym w relacji ze spotkania, którą zamieszczę niebawem. W piątek, 24 stycznia w Muzeum Emigracji w Gdyni prowadziłam spotkanie z Witoldem Szabłowskim.
Będą zdjęcia i najciekawsze fragmenty rozmowy. Będzie o tym, jak praca nad książką wyglądała od kuchni, a na deser coś o kontynuacji i podobnych planach na przyszłość.
Tytuł: Jak nakarmić dyktatora
Autor: Witold Szabłowski
Wydawnictwo: WAB
Liczba stron: 320
Rok wydania: 2019
Witold Szabłowski miał w życiu kulinarny epizod, pracował w restauracji w Kopenhadze. Jednak reportaż wciągnął go bardziej niż gotowanie. I dobrze, nie wiadomo, czy miałabym okazję zjeść ugotowaną przez niego potrawę, a jego książki mogę pożerać w każdej chwili. Ale coś tam jednak go ssało w żołądku, czegoś brakowało, za czymś tęsknił. Więc wymyślił - napisze o kucharzach. I właśnie wtedy odezwał się zew prawdziwego reportera. Dlatego napisał o kucharzach dyktatorów.
Witold Szabłowski rozmawiał z kucharzami dyktatorów z różnych części świata. Jego rozmówcami były osoby gotujące dla Saddama Husajna (Irak), Fidela Castro (Kuba), Pol Pota (Kambodża), Idiego Amina (Uganda) i Envera Hodży (Albania).
I jak rodzice przemycają dzieciom zakamuflowane w różnych daniach warzywa, tak on przemyca nam wiedzę. Trudno opowiadać o jedzeniu bezwzględnych przywódców bez kontekstu, bez historycznego tła. Więc dowiadujemy się, jak wyglądało życie pod rządami dyktatorów. Wypowiedzi kucharzy, autor uzupełnia materiałami, które zdobywał z innych źródeł, rozmawiając z innymi ludźmi, czytając książki i prasę, prowadząc porządny research. I ten kontrast robi tu ogromne wrażenie.
Bo choć znajdziemy w tej książce mnóstwo przepisów - bynajmniej nie jest ona o jedzeniu. Jest o głodzie. O tym, jak głód wykorzystywano do walki z ludźmi.
Tak to jest książka o głodzeniu ludzi na śmierć. O uzależnianiu ich od siebie, o ich lęku o własne życie, o zdaniu na łaskę psychopaty, który zabija dla rozrywki, bez powodu, jak się wkurzy – niepotrzebne skreślić. O mordowaniu w imię sobie tylko znanej idei.
Jest o praniu mózgu. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której kucharka człowieka odpowiedzialnego za ludobójstwo (śmierć dwóch milionów ludzi) wspomina go z rozmarzeniem i mówi, że był cudowny?
Książka podzielona jest na rozdziały - każdy poświęcony jest kucharzowi innego dyktatora. Rozdziały zatytułowane są nazwami posiłków: Śniadanie, Lunch, Obiad, Kolacja, Deser. Jest też Przegryzka - fragmenty opowieści kucharki Pol Pota, która w całości stanowi ostatni rozdział.
W każdym razie, początkowo - być może widząca wszędzie promocję czytelnictwa i książki pomyślałam sobie - wow, świetny zabieg literacko-marketingowy. Pochwalę za to w recenzji - postanowiłam.
A potem doszłam do ostatniego rozdziału i dowiedziałam się, co jeszcze w historii świata tytułowano nazwami posiłków. Zrozumiałam, do czego naprawdę nawiązuje autor tytułami rozdziałów. Nie powiem, bo nie chcę spolerować, tym, którzy nie wiedzą. Ja nie wiedziałam i naprawdę wbiło mnie to wtedy w fotel. Tramwajowy konkretnie, bo jechałam właśnie do pracy. Ale to był jednej z tych momentów, kiedy musiałam zamknąć książkę i dojść do siebie. A było takich momentów kilka. Z zakończeniem na czele.
Ale im więcej czytałam, tym bardziej traciłam apetyt.
Oczywiście, zjedzenie złodziejskiej zupy - ulubionego dania Saddama Husajna, nie uczyni z nikogo dyktatora. Muszę jednak trochę odczekać, żeby nie narazić się na niestrawność.
A książka? Jest pyszna. Wytrawna. Bierzcie i czytajcie z niej wszyscy! Tylko bez popcornu, proszę.
A gdyby ktoś czuł niedosyt, to powiem tylko, że będzie kontynuacja. Więcej o tym w relacji ze spotkania, którą zamieszczę niebawem. W piątek, 24 stycznia w Muzeum Emigracji w Gdyni prowadziłam spotkanie z Witoldem Szabłowskim.
Będą zdjęcia i najciekawsze fragmenty rozmowy. Będzie o tym, jak praca nad książką wyglądała od kuchni, a na deser coś o kontynuacji i podobnych planach na przyszłość.
Tytuł: Jak nakarmić dyktatora
Autor: Witold Szabłowski
Wydawnictwo: WAB
Liczba stron: 320
Rok wydania: 2019
İnteresting post...
OdpowiedzUsuńKsiążka musi być ciekawa, po pierwsze dlatego, że menu dyktatorów nie jest czyms ogólnie znanym, po drugie to jednak dania z innych niż nasza kultur :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tej książce i wiem, że na pewno kiedyś po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńEkstra pomysł na książkę!
OdpowiedzUsuńNa pewno jest to nowe podejście do książki :)
OdpowiedzUsuńto dziwne, ale nie słyszałam o tej książce, ale na szczęście mogłam przeczytać Twoją recenzję i bardzo chętnie zaserwuje sobie takie menu ;-)
OdpowiedzUsuń