Strażnik rzeczy zagubionych, Ruth Hogan
Szara parasolka z drewnianą rączką pojechała kiedyś beze mnie do Szczecina, a wełniana niebieska rękawiczka, którą przywiozłam do Gdańska aż z Krakowa, zniknęła bez pożegnania już na sam koniec sezonu. Mniej więcej dwa dni po tym, jak dumna powiedziałam mężowi, że w tym roku nie zgubiłam rękawiczki. Że ironia losu? To jeszcze nic. Dwa tygodnie temu zgubiłam książkę. Tę książkę. Strażnika rzeczy zagubionych.
I jak u nie wierzyć w magię?
Ile razy zdarzyło ci się coś znaleźć? A to oderwany guzik, innym razem pojedynczy kolczyk? Albo jeszcze lepiej, ile razy zdarzyło ci się coś zgubić? Ja jestem w tym całkiem dobra. O moim "Okularniku" Katarzyny Bondy krążą już legendy. Ale tu istniało podejrzenie kradzieży - to był kryminał, książka podpisana, a ja po nią wróciłam. I nie odzyskałam. Powinnam była wezwać policję ;)
Ale tu? Dwa tygodnie temu, w niedzielę, wybrałam się do pobliskiego lasku, by porobić zdjęcia książkom. Kilku książkom, nie tylko tej. Wtedy czytałam dwie książki naraz, więc jej brak zobaczyłam dopiero we wtorek w pociągu, w drodze powrotnej. Do głowy przyszły mi dwa wyjścia: albo zostawiłam ją w domu, albo w pracy, odruchowo wyciągając z torebki. Ale nie było jej ani tu, ani tu. Musiała więc zaginąć w niedzielę, w lesie. Poszłam tam oczywiście, ale po książce ani śladu.
Mam nadzieję, że ktoś, kto ją znalazł doszukał się w tym magii.
Bo dla mnie, teraz, kiedy jestem już po lekturze (wypożyczyłam ją z biblioteki ;)) historia z książki ma podwójnie wyjątkowe znaczenie. A jeśli dodać do tego okoliczności, w jakich została wydana to już w ogóle.
"Strażnik rzeczy zagubionych" to nieco przekorny tytuł. Ruth Hogan tak naprawdę napisała książkę o odnajdywaniu. I to nie rzeczy, a ludzi. I o walczeniu o siebie. Autorka znała to z autopsji. "Strażnika..." napisała, bo nie mogła spać. Przez chemię, którą przyjmowała w trakcie leczenia nowotworu.
Natomiast główna bohaterka, Laura, która miała odnaleźć właścicieli zagubionych przedmiotów, tak naprawdę wybiera się na własne poszukiwanie. Poznając historię innych, musi uwierzyć w siebie i w swoje prawo do szczęścia. Trochę jej to się zejdzie, w końcu jest ciut zagubiona ;)
"Strażnik rzeczy zagubionych" to książka pełna tajemnic, magii i symboli, często dość jednoznacznych. Bo czy to zbieg okoliczności czy przeznaczenie, że pisarz Antony mieszkający w domu nazywanym Padwą zbierał zagubione rzeczy, a patronem rzeczy zagubionych jest św. Antoni z Padwy?
Ruth Hogan ma piękny, baśniowy styl i umiejętność tworzenia oryginalnych bohaterów, z których moje skradła Sunshine, dziewczyna, z własnym zespołem. To między innymi jej wrażliwość i cudownie przekręcane słów sprawiały, że nie tylko chłonęłam tę historię, ale i chciałam się w niej zaleźć. Chciałam stać się jej częścią.
Dlatego nie wierzę, że zgubiłam tę książkę przez przypadek.
Ta książka rozczuliła mnie totalnie. To lektura z cyklu na pokrzepienie serc, która sprawi, że cokolwiek by się nie działo, na twojej twarzy pojawi się uśmiech. I z pewnością dzięki niej na chwilę się zatrzymasz.
A ja przyjmuję ją do klubu moich ukochanych ciepłych i mądrych opowieści, do którego należą "Smażone zielone pomidory" oraz "Książka, której nie ma".
Moja ocena: wyższa półka
Ocena tradycyjna 9/10
I jak u nie wierzyć w magię?
Starzejący się pisarz, Anthony Peardew, po śmierci ukochanej żony zaczyna zbierać i katalogować przedmioty zgubione przez innych. Jego pierwszym zaskakującym znaleziskiem jest puszka po ciasteczkach z ludzkimi szczątkami, pozostawiona w pociągu. Czując, że ma coraz mniej czasu, przekazuje w testamencie swojej zaufanej asystentce Laurze osobliwą kolekcję wraz ze szczególnym zadaniem - kobieta ma oddać odnalezione przez niego przedmioty ich właścicielom. W wypełnieniu tego pozornie niewykonalnego zadania pomaga jej ogrodnik Freddy, a także Sunshine, urocza dziewiętnastolatka z zespołem Downa, która przejawia wyjątkowe zdolności w odgadywaniu, skąd pochodzą przedmioty. Nikt nie przypuszcza, jaką lawinę nieprzewidzianych zdarzeń uruchomi to nietypowe ostatnie życzenie Strażnika rzeczy zagubionych. Opis za wydawcą: Wydawnictwo Literackie
Ile razy zdarzyło ci się coś znaleźć? A to oderwany guzik, innym razem pojedynczy kolczyk? Albo jeszcze lepiej, ile razy zdarzyło ci się coś zgubić? Ja jestem w tym całkiem dobra. O moim "Okularniku" Katarzyny Bondy krążą już legendy. Ale tu istniało podejrzenie kradzieży - to był kryminał, książka podpisana, a ja po nią wróciłam. I nie odzyskałam. Powinnam była wezwać policję ;)
Ale tu? Dwa tygodnie temu, w niedzielę, wybrałam się do pobliskiego lasku, by porobić zdjęcia książkom. Kilku książkom, nie tylko tej. Wtedy czytałam dwie książki naraz, więc jej brak zobaczyłam dopiero we wtorek w pociągu, w drodze powrotnej. Do głowy przyszły mi dwa wyjścia: albo zostawiłam ją w domu, albo w pracy, odruchowo wyciągając z torebki. Ale nie było jej ani tu, ani tu. Musiała więc zaginąć w niedzielę, w lesie. Poszłam tam oczywiście, ale po książce ani śladu.
Mam nadzieję, że ktoś, kto ją znalazł doszukał się w tym magii.
Bo dla mnie, teraz, kiedy jestem już po lekturze (wypożyczyłam ją z biblioteki ;)) historia z książki ma podwójnie wyjątkowe znaczenie. A jeśli dodać do tego okoliczności, w jakich została wydana to już w ogóle.
"Strażnik rzeczy zagubionych" to nieco przekorny tytuł. Ruth Hogan tak naprawdę napisała książkę o odnajdywaniu. I to nie rzeczy, a ludzi. I o walczeniu o siebie. Autorka znała to z autopsji. "Strażnika..." napisała, bo nie mogła spać. Przez chemię, którą przyjmowała w trakcie leczenia nowotworu.
Natomiast główna bohaterka, Laura, która miała odnaleźć właścicieli zagubionych przedmiotów, tak naprawdę wybiera się na własne poszukiwanie. Poznając historię innych, musi uwierzyć w siebie i w swoje prawo do szczęścia. Trochę jej to się zejdzie, w końcu jest ciut zagubiona ;)
"Strażnik rzeczy zagubionych" to książka pełna tajemnic, magii i symboli, często dość jednoznacznych. Bo czy to zbieg okoliczności czy przeznaczenie, że pisarz Antony mieszkający w domu nazywanym Padwą zbierał zagubione rzeczy, a patronem rzeczy zagubionych jest św. Antoni z Padwy?
Ruth Hogan ma piękny, baśniowy styl i umiejętność tworzenia oryginalnych bohaterów, z których moje skradła Sunshine, dziewczyna, z własnym zespołem. To między innymi jej wrażliwość i cudownie przekręcane słów sprawiały, że nie tylko chłonęłam tę historię, ale i chciałam się w niej zaleźć. Chciałam stać się jej częścią.
Dlatego nie wierzę, że zgubiłam tę książkę przez przypadek.
Ta książka rozczuliła mnie totalnie. To lektura z cyklu na pokrzepienie serc, która sprawi, że cokolwiek by się nie działo, na twojej twarzy pojawi się uśmiech. I z pewnością dzięki niej na chwilę się zatrzymasz.
A ja przyjmuję ją do klubu moich ukochanych ciepłych i mądrych opowieści, do którego należą "Smażone zielone pomidory" oraz "Książka, której nie ma".
Moja ocena: wyższa półka
Ocena tradycyjna 9/10
Ostatnio nie pamiętam bym coś zgubiła ale taka książka to nie przypadek! Teraz odnaleziona w leśnej krainie opowiada historie rzeczy zagubionych! ;) bardzo przyjemny tekst do czytania. Dzięki!
OdpowiedzUsuńOkoliczności związane z książką są rzeczywiście niesamowite :P
OdpowiedzUsuńMnie dzisiaj zaatakowała ściana, więc różne rzeczy się zdarzają :)
Bardzo ciepla recenzja. Czyli ta mloda dziewczyna obarczona misja oddania zagubionych rzeczy (szczatki ludzkie? - przechodza mnie lekkie ciarki po grzbiecie), niemniej ta misja - wyzwanie, sprawiaja, ze ona odkrywa siebie.... Jednym slowem warto stawiac sobie wyzwania. Pozdrawiam serdecznie Beata
OdpowiedzUsuńfajny wpis i oryginalny pomysł, aby zabierać książki do lasu
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, ale to nie jest lektura dla mnie. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńNie musi być Tobie przykro. Każdy czyta to, co lubi :)
UsuńBardzo przyjazna i zachęcająca okładka, tak jak i recenzja. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością po nią sięgnę ;-)
OdpowiedzUsuńOOoo brzmi bardzo ciekawie!
OdpowiedzUsuń