Lektor z pociągu 6.27, Jean-Paul Didierlaurent
Od siedmiu miesięcy dojeżdżam do pracy kolejką. Standardowe pytanie, jakie w związku z tym słyszę brzmi:
A czasem to nawet nie jest pytanie, a wyrazy współczucia. Nie bardzo rozumiem. Oczekiwałabym raczej gratulacji. I nie tylko z powodu otrzymania pracy, którą lubię, ale właśnie ze względu na to, że codziennie przynajmniej godzinę mogę sobie w spokoju poczytać!
Czytam wszędzie, zdarzało się nawet na głos, więc opowieść o mężczyźnie, który każdego ranka wsiadał do pociągu i czytał innym pasażerom jest zdecydowanie dla mnie.
Chociaż Guylain nie robił tego dla ludzi, tylko dla książek. Codziennie rano o 6.27 wsiadał do pociągu i jechał do pracy. Do zakładu utylizacji książek, gdzie był operatorem maszyny, która je niszczyła. Tak bardzo nienawidził swojej pracy, że nawet nie wypowiadał nazwy urządzenia, mówił o nim "Ono". Tak bardzo się tego wstydził, że nie przyznał się nawet matce. Naiwnie wierzyła, że syn pracuje w wydawnictwie. W końcu robił w książkach...
Pierwsze, co mogę powiedzieć o tej książce, to że jest zaskakująca. Początek był bardzo smutny, przygnębiający, a sceny utylizacji książek były tak plastyczne i drastyczne, że miałam wrażenie iż czytam krwawy kryminał i opis morderstwa. W sumie tak było. Tak umierały książki:
Natomiast bohater odczuwał niemal fizyczny ból, kiedy to robił. Kiedy robił coś tak sprzecznego z sobą. Dlatego, a może z poczucia winy, co dzień rano czytał na głos uratowane skrawki książek. Wyglądało też na to, że to jego jedyna rozrywka. No, może poza spotkaniami z dawnym kolegą z pracy, który to w wyniku bliższego spotkania z Onym stracił obie nogi. Trzecią i już naprawdę ostatnią rozrywką Guylaina były rozmowy ze złotą rybką.
I potem długo, długo nic.
Zanosiło się na poważną książkę o trudach życia, niespełnionych marzeniach, poczuciu zmarnowanej szansy. W jego życiu nie miało się już nic wydarzyć. Ale się wydarzyło.
Najpierw pojawiły się osobliwe staruszki z domu starców, które poprosiły go, by przychodził i czytał podopiecznym. A potem Guylain zalazł pendrive z zapiskami pewnej kobiety i to one stały się jego lekturą. Pomiędzy wersami zaczęła pojawiać się chęć do życia, z kontekstu wychodziła radość. Tak jak zmieniał się bohater, tak zmieniał się wydźwięk książki. To niesamowite jak autor oddał nastrój, jak pozwolił czytelnikowi odczuwać zamiany jakie zachodziły w bohaterze. Nie musiał pisać, że Guylain był coraz bardziej szczęśliwy, to się po prostu czuło.
Uwielbiam takie książki, działają na mnie kojąco. Mogę czytać je stojąc w komunikacji miejskiej, raz po raz szturchana przez współpasażerów, a czuję się jakbym czytała podczas aromatycznej kąpieli lub leżąc w hamaku w leśnej głuszy. Relaksują mnie, odprężają, odrywają od rzeczywistości i oczywiście skłaniają do refleksji. Jeśli dodać do tego piękny, zahaczający o poetycki, styl autora i nieszablonowych bohaterów, których wewnętrzne odczucia wpływają na odbiór książki, to wyjdzie nam naprawdę wspaniała lektura.
Wypożyczyłam ją z biblioteki, ale na mojej półce tuż obok "Lektora z pociągu 6.27" postawiłabym "Smażone zielone pomidory" i "Książkę, której nie ma". To właśnie takie klimaty.
Polecam do poczytania nie tylko w pociągu.
Ocena tradycyjna: 8/10
Moja ocena: wyższa półka
Nie męczą cię dojazdy?
A czasem to nawet nie jest pytanie, a wyrazy współczucia. Nie bardzo rozumiem. Oczekiwałabym raczej gratulacji. I nie tylko z powodu otrzymania pracy, którą lubię, ale właśnie ze względu na to, że codziennie przynajmniej godzinę mogę sobie w spokoju poczytać!
Czytam wszędzie, zdarzało się nawet na głos, więc opowieść o mężczyźnie, który każdego ranka wsiadał do pociągu i czytał innym pasażerom jest zdecydowanie dla mnie.
Chociaż Guylain nie robił tego dla ludzi, tylko dla książek. Codziennie rano o 6.27 wsiadał do pociągu i jechał do pracy. Do zakładu utylizacji książek, gdzie był operatorem maszyny, która je niszczyła. Tak bardzo nienawidził swojej pracy, że nawet nie wypowiadał nazwy urządzenia, mówił o nim "Ono". Tak bardzo się tego wstydził, że nie przyznał się nawet matce. Naiwnie wierzyła, że syn pracuje w wydawnictwie. W końcu robił w książkach...
Pierwsze, co mogę powiedzieć o tej książce, to że jest zaskakująca. Początek był bardzo smutny, przygnębiający, a sceny utylizacji książek były tak plastyczne i drastyczne, że miałam wrażenie iż czytam krwawy kryminał i opis morderstwa. W sumie tak było. Tak umierały książki:
W kilka sekund najszlachetniejsze grzbiety i najtwardsze okładki uległy zmiażdżeniu. Tysiące tomów zniknęło w żołądku Onego. Strumienie gorącej wody, bez wytchnienia wypluwane przez kilkanaście rozmieszczonych wokół leja dysz, wbija w głąb pojedyncze kartki, które usiłowały uciec przez rzezią. Nieco dalej do roboty zabrało się sześćset noży. Ich ostrza cięły na wąziutkie paseczki to, co jeszcze zostało z papierowych stronic. Cztery olbrzymie mieszadła dokonały dzieła zamieniając resztki papieru w gęstą maź. Po książkach, które kilka minut wcześniej leżały na posadzce hali nie pozostał nawet ślad, tylko ta szara miazga, którą Ono wyrzucało za siebie w postaci dymiącego łajna.
Natomiast bohater odczuwał niemal fizyczny ból, kiedy to robił. Kiedy robił coś tak sprzecznego z sobą. Dlatego, a może z poczucia winy, co dzień rano czytał na głos uratowane skrawki książek. Wyglądało też na to, że to jego jedyna rozrywka. No, może poza spotkaniami z dawnym kolegą z pracy, który to w wyniku bliższego spotkania z Onym stracił obie nogi. Trzecią i już naprawdę ostatnią rozrywką Guylaina były rozmowy ze złotą rybką.
I potem długo, długo nic.
Zanosiło się na poważną książkę o trudach życia, niespełnionych marzeniach, poczuciu zmarnowanej szansy. W jego życiu nie miało się już nic wydarzyć. Ale się wydarzyło.
Najpierw pojawiły się osobliwe staruszki z domu starców, które poprosiły go, by przychodził i czytał podopiecznym. A potem Guylain zalazł pendrive z zapiskami pewnej kobiety i to one stały się jego lekturą. Pomiędzy wersami zaczęła pojawiać się chęć do życia, z kontekstu wychodziła radość. Tak jak zmieniał się bohater, tak zmieniał się wydźwięk książki. To niesamowite jak autor oddał nastrój, jak pozwolił czytelnikowi odczuwać zamiany jakie zachodziły w bohaterze. Nie musiał pisać, że Guylain był coraz bardziej szczęśliwy, to się po prostu czuło.
Uwielbiam takie książki, działają na mnie kojąco. Mogę czytać je stojąc w komunikacji miejskiej, raz po raz szturchana przez współpasażerów, a czuję się jakbym czytała podczas aromatycznej kąpieli lub leżąc w hamaku w leśnej głuszy. Relaksują mnie, odprężają, odrywają od rzeczywistości i oczywiście skłaniają do refleksji. Jeśli dodać do tego piękny, zahaczający o poetycki, styl autora i nieszablonowych bohaterów, których wewnętrzne odczucia wpływają na odbiór książki, to wyjdzie nam naprawdę wspaniała lektura.
Wypożyczyłam ją z biblioteki, ale na mojej półce tuż obok "Lektora z pociągu 6.27" postawiłabym "Smażone zielone pomidory" i "Książkę, której nie ma". To właśnie takie klimaty.
Polecam do poczytania nie tylko w pociągu.
Ocena tradycyjna: 8/10
Moja ocena: wyższa półka
Nie słyszałam o tej książce wcześniej. Wpisuje się w mój gust czytelniczy.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie Ci polecam!
UsuńBardzo ciekawa recenzja. Po takiej to z chęcią sięgnęłabym po tą książkę.
OdpowiedzUsuńAleż zachęcająco to opisałaś!
OdpowiedzUsuńPraca przy niszczeniu książek złamałaby mi serce...
OdpowiedzUsuńPięknie napisana recenzja!Chce się brać od razu i bez zastanowienia, a nawiązanie do "Smażonych zielonych pomidorów" nie pozostawia wątpliwości. Dziękuję i deklaruję, że sięgnę po ten utwór w niedalekiej przyszłości.
Chciałabym również zostać promotorką czytelnictwa, ale daleko mi do Twojej odwagi... Na razie zapraszam na mój dopiero raczkujący blog o książkach : http://czytamiznikam.blogspot.com/
Kasiu, zapewniam Cię, że jesteś promotorką czytelnictwa. Przecież polecasz innym książki, zachęcasz do sięgania po literaturę. Czyli zarażasz czytaniem. Swoją drogą jesteś już w naszej grupie zarażaczy? ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję ;)
UsuńW grupie zarażaczy już prawie jestem, tzn wysłałam prośbę o przyjęcie ;)
Pozdrawiam serdecznie ;)
Straszna to praca dla kogoś, kto kocha czytać, aż serce ze współczucia mi zadrżało. Dobrze, że udało się bohaterowi znaleźć szczęście, a książka nie zakończyła się smutkiem i łzami.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, od razy mam ochotę na poszukanie tej książki na półkach księgarni.
Ta książka mogłaby mi się spodobać. Chcę ją przeczytać. :)
OdpowiedzUsuńJak mi się marzy taka godzinna dziennie poświęcona w całości na czytanie książek ;)
OdpowiedzUsuńA sama lektura wydaje się być bardzo ciekawa! Dodaje do listy książek do przeczytania!
Pozdrawiam :)
czytanie w pociągach jest genialne! To samo stukanie już wprawia mnie w skupiony nastrój :)
OdpowiedzUsuńO raju, sam wstępniak do książki mnie kupuje, muszę ją przeczytać! Jeśli chodzi o dojazdy do pracy pociągiem - też uwielbiam. Gdy dojeżdżałam w ten sposób, to nadrobiłam wszystkie zaległości czytelnicze.
OdpowiedzUsuń