Książki na wagę, książki na metry, książki z Biedronki
Pół kilo schabowego, dwa ogórki, mąkę i trzy książki poproszę. Coś ci zgrzyta? Bo mi wcale.
Kilka lat temu w jednym z supermarketów trafiłam na promocję, podczas której wiele produktów można było kupić na wagę. Chociażby takie frytki mrożone - wychodziły dużo taniej niż w opakowaniu. Kawałek dalej można było sobie kupić dokładnie tyle makaronu lub płatków kukurydzianych, ile chcesz, a nie tyle ile jest w paczce (to akurat pamiętam i dobrze wspominam z UK, tam nawet w małych sklepikach produkty sypkie kupowało się na wagę). Ale kiedy idąc dalej w objętym promocją markecie zobaczyłam, że na kilogramy sprzedają też naczynia - od kubków po patelnie, to byłam szczerze zdziwiona.
Jeszcze tylko książek na wagę brakowało, myślałam. Albo na metry (tak, jak moi rodzice kupowali drewno na opał). Na to nie wpadli*. Co nie znaczy, że z super-hiper-ultramarketu nie można wyjść z kilogramami książek. Można. A portfel przez nie będzie dużo lżejszy.
Nigdy nie wybierałam się na planowane polowanie do marketu, ale bywały chwile, że nie mogłam się oprzeć i spontanicznie wrzucałam do koszyka razem ze wspomnianym schabowym i ogórkiem książkę, ewentualnie siedem ;) W każdym razie, sprzedaż książek w przystępnych cenach i możliwość kupienia ich przy okazji oceniłam na plus. Kupowałam książki m.in w Leclercu, Carrefourze i Kauflandzie.
Szanse na zdobycie zaczytanych klientów wyczuła też Biedronka. Sieć zorientowała się, że standardowe kosze z outletem to za mało. W 2015 roku postawiła na ambitną i bardziej poszukiwaną literaturę. I tak na biedronkowe półki trafiły dzieła noblistów, laureatów polskich nagród literackich lub po prostu nowości i bestsellery, a miłośnicy czytania mogą liczyć na regularne akcje promocyjne.
Za nami kolejny kiermasz Biedronki. Tradycyjnie książkowe blogi i faceboookowe grupy książkoholików tonęły w zdjęciach stosików tytułów upolowanych w dyskoncie Wiadomo, bohaterem był ten, kto wrzucił jak najwyższy stosik za jak najniższą cenę. Zdjęcia pojawiały się jako osobne posty i odpowiedzi w komentarzach. Słowem była uczta, zbiorowy bookporn i w ogóle wszyscy byli szczęśliwi.
Otóż nie. Okazało się, że niektórym to przeszkadza. Pojawiały się głosy sprzeciwu. Jedni mieli dość męczenia tematu, innym nie podobał się fakt sprzedawania książek w marketach, odbierali to jako profanację. Rozumiem argument, że nurkowanie w koszach, przerzucanie książek w poszukiwaniu tej swojej perełki może się dla nich źle skończyć. Szturm napalonych czytelników może grozić zagięciem rogów, porwanymi kartkami, a nawet podeptanymi książkami.
Tu zdjęcia z Carrefoura:
Jednak tu jako temat dyskusji widzę kulturę osobistą, szacunek do innych i przedmiotu, bo rzeczywiście rozwalanie nie tylko książek, ale i towaru w sklepach w ogóle, to naprawdę nierzadka sytuacja. Mam też dużą dozę zrozumienia dla tych, którzy nie mogli tego czytać, bo im nie udało się niczego znaleźć lub ich lokalne sklepy nie organizowały kiermaszu.
Ale gdy kiedyś trafiłam na komentarz, "Ileż można o tej Biedronce czytać? Płacą wam za reklamę, czy co?" oraz jakieś uwagi z podtekstem o bardziej lub mniej wartościowej lekturze, to ręce mi opadły. Bo jak pytałam kiedyś, czym w treści może różnić się książka drukowana od ebooka, tak teraz zastawiam się czy ten sam tytuł zmienia zawartość, gdy sprzedają go za 9,99, a nie za 40 złotych. I dlaczego czytelnik nie miałby skorzystać z okazji?
Jedyne co mnie zastanawiało, to jak na to reagują autorzy. Ale odpowiedź na to pytanie dostałam, zanim zdążyłam któregokolwiek o to zapytać.
- Nie mam problemu z tym, że moje książki można kupić w Biedronce. Jestem z tego dumna - mówiła Katarzyna Bonda podczas spotkania na Gdańskich Targach Książki i dodała, że autorowi powinno zależeć na tym, by czytelnicy mieli dostęp do jego książek.
Tyle w temacie.
Oczywiście to zdanie tylko jednej autorki, która nie jest wyrocznią, ale pokrywa się z moim pojęciem o książce. Dla mnie to produkt, który trzeba sprzedać i promować. Czytanie to rozrywka, która przy okazji niesie wiele korzyści, ale jest dla każdego. Jak wiecie czytelniczemu snobizmowi mówię stanowcze NIE! I jeśli postawienie książek na półce razem z wafelkami sprawi, że po książkę sięgnie ktoś, kto do tej pory tego nie robił, to o czym my tu rozmawiamy?
Kiedy mieszkałam w Londynie, tuż obok miejsca mojej pracy był market warzywny. Codziennie z samego rana można tam było kupić najrozmaitsze warzywa i owoce w przystępnych cenach. Sprzedający przekrzykiwali się proponując klientom "Pound a bowl (dosłownie: miska za funta) czyli miska pełna pomidorów czy jabłek w cenie jednego funta.
Wspaniale było robić tam zakupy, czuć zapach warzyw. I tak jak uwielbiam klimatyczne ryneczki warzywne, tak kocham księgarnie i regały po sufit zastawione książkami, unoszący się w powietrzu zapach druku i papieru.
Ale i pomidora, i książkę kupię czasem w Biedronce.
PS: Audycja nie zawierała lokowania produktu, a przynajmniej nikt mi za to nie zapłacił. A szkoda. Mogliby w książkach ;)
*wiem, że istnieje możliwość kupowania książek na wagę w internetowych księgarniach i outletach, ale to temat na osobny tekst, dziś o marketach ;)
Kilka lat temu w jednym z supermarketów trafiłam na promocję, podczas której wiele produktów można było kupić na wagę. Chociażby takie frytki mrożone - wychodziły dużo taniej niż w opakowaniu. Kawałek dalej można było sobie kupić dokładnie tyle makaronu lub płatków kukurydzianych, ile chcesz, a nie tyle ile jest w paczce (to akurat pamiętam i dobrze wspominam z UK, tam nawet w małych sklepikach produkty sypkie kupowało się na wagę). Ale kiedy idąc dalej w objętym promocją markecie zobaczyłam, że na kilogramy sprzedają też naczynia - od kubków po patelnie, to byłam szczerze zdziwiona.
Jeszcze tylko książek na wagę brakowało, myślałam. Albo na metry (tak, jak moi rodzice kupowali drewno na opał). Na to nie wpadli*. Co nie znaczy, że z super-hiper-ultramarketu nie można wyjść z kilogramami książek. Można. A portfel przez nie będzie dużo lżejszy.
Nigdy nie wybierałam się na planowane polowanie do marketu, ale bywały chwile, że nie mogłam się oprzeć i spontanicznie wrzucałam do koszyka razem ze wspomnianym schabowym i ogórkiem książkę, ewentualnie siedem ;) W każdym razie, sprzedaż książek w przystępnych cenach i możliwość kupienia ich przy okazji oceniłam na plus. Kupowałam książki m.in w Leclercu, Carrefourze i Kauflandzie.
Książkowe kosze w Carrefourze |
Szanse na zdobycie zaczytanych klientów wyczuła też Biedronka. Sieć zorientowała się, że standardowe kosze z outletem to za mało. W 2015 roku postawiła na ambitną i bardziej poszukiwaną literaturę. I tak na biedronkowe półki trafiły dzieła noblistów, laureatów polskich nagród literackich lub po prostu nowości i bestsellery, a miłośnicy czytania mogą liczyć na regularne akcje promocyjne.
Za nami kolejny kiermasz Biedronki. Tradycyjnie książkowe blogi i faceboookowe grupy książkoholików tonęły w zdjęciach stosików tytułów upolowanych w dyskoncie Wiadomo, bohaterem był ten, kto wrzucił jak najwyższy stosik za jak najniższą cenę. Zdjęcia pojawiały się jako osobne posty i odpowiedzi w komentarzach. Słowem była uczta, zbiorowy bookporn i w ogóle wszyscy byli szczęśliwi.
Otóż nie. Okazało się, że niektórym to przeszkadza. Pojawiały się głosy sprzeciwu. Jedni mieli dość męczenia tematu, innym nie podobał się fakt sprzedawania książek w marketach, odbierali to jako profanację. Rozumiem argument, że nurkowanie w koszach, przerzucanie książek w poszukiwaniu tej swojej perełki może się dla nich źle skończyć. Szturm napalonych czytelników może grozić zagięciem rogów, porwanymi kartkami, a nawet podeptanymi książkami.
Tu zdjęcia z Carrefoura:
A tu z Biedronki. Książka, ciasteczka czy chipsy, co za różnica...
Jednak tu jako temat dyskusji widzę kulturę osobistą, szacunek do innych i przedmiotu, bo rzeczywiście rozwalanie nie tylko książek, ale i towaru w sklepach w ogóle, to naprawdę nierzadka sytuacja. Mam też dużą dozę zrozumienia dla tych, którzy nie mogli tego czytać, bo im nie udało się niczego znaleźć lub ich lokalne sklepy nie organizowały kiermaszu.
Tania książka to gorsza książka
Ale gdy kiedyś trafiłam na komentarz, "Ileż można o tej Biedronce czytać? Płacą wam za reklamę, czy co?" oraz jakieś uwagi z podtekstem o bardziej lub mniej wartościowej lekturze, to ręce mi opadły. Bo jak pytałam kiedyś, czym w treści może różnić się książka drukowana od ebooka, tak teraz zastawiam się czy ten sam tytuł zmienia zawartość, gdy sprzedają go za 9,99, a nie za 40 złotych. I dlaczego czytelnik nie miałby skorzystać z okazji?
Jedyne co mnie zastanawiało, to jak na to reagują autorzy. Ale odpowiedź na to pytanie dostałam, zanim zdążyłam któregokolwiek o to zapytać.
- Nie mam problemu z tym, że moje książki można kupić w Biedronce. Jestem z tego dumna - mówiła Katarzyna Bonda podczas spotkania na Gdańskich Targach Książki i dodała, że autorowi powinno zależeć na tym, by czytelnicy mieli dostęp do jego książek.
Tyle w temacie.
Oczywiście to zdanie tylko jednej autorki, która nie jest wyrocznią, ale pokrywa się z moim pojęciem o książce. Dla mnie to produkt, który trzeba sprzedać i promować. Czytanie to rozrywka, która przy okazji niesie wiele korzyści, ale jest dla każdego. Jak wiecie czytelniczemu snobizmowi mówię stanowcze NIE! I jeśli postawienie książek na półce razem z wafelkami sprawi, że po książkę sięgnie ktoś, kto do tej pory tego nie robił, to o czym my tu rozmawiamy?
Pound a bowl
Kiedy mieszkałam w Londynie, tuż obok miejsca mojej pracy był market warzywny. Codziennie z samego rana można tam było kupić najrozmaitsze warzywa i owoce w przystępnych cenach. Sprzedający przekrzykiwali się proponując klientom "Pound a bowl (dosłownie: miska za funta) czyli miska pełna pomidorów czy jabłek w cenie jednego funta.
Wspaniale było robić tam zakupy, czuć zapach warzyw. I tak jak uwielbiam klimatyczne ryneczki warzywne, tak kocham księgarnie i regały po sufit zastawione książkami, unoszący się w powietrzu zapach druku i papieru.
Ale i pomidora, i książkę kupię czasem w Biedronce.
PS: Audycja nie zawierała lokowania produktu, a przynajmniej nikt mi za to nie zapłacił. A szkoda. Mogliby w książkach ;)
*wiem, że istnieje możliwość kupowania książek na wagę w internetowych księgarniach i outletach, ale to temat na osobny tekst, dziś o marketach ;)
Rzadko kupuję książki w marketach, raczej robię to w tradycyjnych księgarniach;)
OdpowiedzUsuńa ja często kupuję w marketach - bo dlaczego nie - skoro cena atrakcyjna. :) tak samo mie nie przeszkadza odkupienie ksiązki z drugiej ręki.
OdpowiedzUsuńTania ksiazka to gorsza ksiazka ? Najczesciej kupuje ksiazki uzywane. W Paryzu mam sporo okazji by zakupic je w cenie 1-2€. Nie uwazam by byly gorsze. W marketach nie kupuje ksiazke bo zazwyczaj do nich nie chodze.
OdpowiedzUsuńAż boli to jak ludzie niczego nie szanują.. :(
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy, wyczerpujący temat artykuł.
OdpowiedzUsuńTylko powinno się na początku znaleźć ostrzeżenie o drastycznych zdjęciach, bo przez foty poniszczonych książek chyba nie zasnę w nocy ze zgryzoty! :(
Zgadzam się również z Tobą w tej kwestii, że książka to produkt. Trzeba go promować i sprzedawać, a w dzisiejszych czasach jest to mega trudne z powodu konkurencji, dlatego czy to Biedronka czy antykwariat - dobrze, że książka jest w obiegu, a ludzie ją kupują i chcą czytać. To jest najważniejsze!
Serdeczne pozdrowienia!
Strasznie smutne są te stosy poniszczonych książek. Ludzie to hieny ;-/ nie raz chciałabym kupić taką książkę "z kosza" choćby na upominek to niestety często rezygnuję z powodu zniszczonych rogów, okładek, etc.
OdpowiedzUsuńZgodzę się, że książki, które są po 9.99 warto nie raz wziąć. Ale większość cen nie różni się w Biedronce od tych w księgarni. Często kiedy pojawia się promocja, porównuję gdzie taniej: w moich ulubionych księgarniach, czy też w Biedronce. Wychodzi ta sama cena. Fakt, że można kupić książkę idąc po marchewkę.
OdpowiedzUsuńJak ktoś lubi czytać książki i je kupuje to Biedronka ma dla niego świetną ofertę. Sam kupuje tam książki i płyty
OdpowiedzUsuńKiedyś w Carrefourze sprzedawali zeszyty szkolne na wagę.
OdpowiedzUsuńWiele książek jest niestety zniszczonych, całkiem niepotrzebnie, ale z drugiej strony udało mi się w Biedronce upolować już kilka fajnych książek w dużej promocji :)
OdpowiedzUsuńOj często trudno mi się oprzeć pokusie dorzucenia książki do koszyka. Szczególnie jak jest w atrakcyjnej cenie. A potem stosy rosną i rosną :D
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc pierwsze słyszę o tym żeby komuś przeszkadzało sprzedawanie książek w supermarketach, jestem w szoku. Jak dla mnie to świetna sprawa i zdecydowanie nie uważam żeby te książki z supermarketów były mniej wartościowe. Jak dla mnie to super że można przy mniejszym budżecie pozwolić zobie na książkę. Nie każdego stać, a mnóstwo osób książki Kocha i chciałoby mieć możliwość przeczytania nowości na już. Dziwna sprawa :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Chmielewską, ma specyficzny styl pisania i chętnie ją czytam :-)
OdpowiedzUsuńKupuję jeśli dobra cena i dobrze wygląda książka bo niestety zdjęcia przedstawiają to co dzieje się u mnie od roku ;/ a było pięknie :(
OdpowiedzUsuńGrishama sobie kupię.
OdpowiedzUsuńCzasami zdarza mi się kupić książkę w supermarkecie i nie widzę w tym nic złego :) Niejednokrotnie można nawet na takich promocjach upolować prawdziwe „białe kruki” (jak kiedyś udało mi się z pierwszym tomem „Innych” Anne Bishop) :D
OdpowiedzUsuńJa zazwyczaj książki zamawiam, ale zdarza mi się przeglądać je w supermarketach :) Nie ma dla mnie znaczenia skąd jest książka, chodzi bardziej o to, że zamawiam książki raczej niedostępne w takich sklepach.
OdpowiedzUsuńJa kupuję książki zwykle z internetowych księgarni.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem tych hejterów! Im więcej ludzi czyta=bo są pod ręką i nie kosztują dużo, tym lepiej przecież!
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem problem leży gdzie indziej. Fajnie, jeśli upolujesz dobrą książkę w Biedronce czy w Carrefourze za grosze. Sęk w tym, by szukać właśnie dobrej literatury, a nie kupować na zasadzie "byle więcej, byle taniej".
OdpowiedzUsuńMnie w facebookowych grupach książkowych razi właśnie to, że w większości z nich rzadko kiedy pojawia się głębsza dyskusja o książce. Jest licytowanie się, kto kupił i przeczytał więcej/kupił taniej. Ludzie zamieszczają masę zdjęć kiepskich romansideł z zachwytem, że kupili to na jakiejś promocji. I co z tego? Naprawdę to jest warte promowania?
Nie zrozumcie mnie źle. Też się cieszę, gdy kupię dobrą książkę tanio. Aktualnie czytam m.in. "Lata z Laurą Diaz" Carlosa Fuentesa, zamówione na Allegro za ok. 4 zł. Jak się poszuka, naprawdę wiele wartościowych książek można kupić tanio. Gdybym jednak nie znalazła tej książki w takiej cenie, to kupiłabym ją drożej, a nie cieszyła się, że mogę sobie w zamian jakiś romans lub prosty kryminalik kupić w promocji.
Ja kupuję książki z drugiej ręki
OdpowiedzUsuńJuż posiadam takie książki w swoje bibliotece
OdpowiedzUsuń