Endorifnowy granat, Michał Pawlik [przedpremierowo]
Jesteś zadowolony ze swojego życia? Tak na co dzień? Tak szczerze? Ja nic na swoje nie mogę poradzić...
Nie nie mogę poradzić na to, że pracuję od 8 do 16, mam mieszkanie w bloku, tego samego męża od dziewięciu lat i podręcznikową dwójkę dzieci. I – uwaga – jestem szczęśliwa. I nie narzekam! Taka, konformistka ze mnie, co zrobić. Ale w pracy robię to, co kocham, mąż jest miłością mojego życia, dzieci spełnieniem marzeń, a mieszkanie własnym miejscem na ziemi. Nie piszę tego, by się przechwalać. Po prostu nie trafia do mnie zero-jedynkowe podejście autora książki „Endorfinowy granat” do kultury zachodu: jest ZUA! I mam wrażenie, że podciągał pod nią również taki styl życia, jak opisałam wyżej. Mój, Twój, nasz?
Michał Pawlik, autor książki "Endorifinowy granat" przez parę ładnych lat zaliczał się do gatunku korposzczurów. Aż w końcu powiedział basta. Zamienił klimatyzowane pomieszczenie na wolność. Brzmi pięknie. Tak ideologicznie. Ale...
Rozumiem, że autor się wypalił, to się zdarza, a zmiany są potrzebne. Ale czy to znaczy, że szczęście można osiągnąć tylko rzucając wszystko i wyjeżdżając do Azji? Polemizowałabym. Oczywiście domyślam się, że nie chodzi tu o dosłowność. Ale nie każdy musi wywracać swoje życie do góry nogami, by poczuć, że żyje. Jemu to było potrzebne. Mnie nie jest, a odczułam, że taką receptę przepisałby wszystkim razem i każdemu z osobna.
To właśnie fakt, że autor wybrał się w tak daleką podróż, by odnaleźć siebie zachęcił mnie do lektury. Siedem krajów, w większości zwiedzonych na rowerze. Bardzo, bardzo, powtórzę, bardzo (!) dobry materiał na opisywanie innych kultur i...
I jak to można tak zmarnować? Tak przegadać, tak ukryć między przemyśleniami rodem z Paulo Coello? Nie rozumiem dlaczego obrzęd święcenia młodego chłopca na mnicha jest opisany dokładnie pięcioma zdaniami, z czego piąte to onomatopeja (cytuję: „Brrr!”), a opowieści o tym, jak autor imprezował ciągną się przez cztery strony? No nie takich wartości tu szukałam. Piwa to ja się mogę pod domem napić.
Domyślam się, że podróż autora miała być metaforą szukania spokoju ducha, miała pokazać, że granat z endorfiną może w nas wybuchnąć podczas zwykłych codziennych czynności, kiedy patrzymy na piękno świata, na niezaśmiecone „cywilizacją” dziewicze plaże, wzgórza i równiny. Że powinniśmy umieć cieszyć się z rzeczy małych, że wzeszło słońce, śpiewa ptak. Podpisuję się pod tym rękami i nogami, również wyznaję tę zasadę i można o tym napisać tekst (sama taki popełniłam). Ale książkę?
Oczywiście w książce znalazło się wiele odwołań do obyczajów i mentalności mieszkańców poszczególnych krajów, o wartościach charakterystycznych dla buddyzmu, o zwyczajach jedzenia z jednego naczynia, o niesamowitej gościnności. Powiedziałabym nawet, że tam jest mnóstwo ciekawostek. Niestety, styl pisania i forma książki skutecznie je ukryły. Autor przyjął narrację rodem z książki beletrystycznej, stosując długie, wielokrotnie złożone zdania. Opisywał swoje przeżycia jednocześnie je komentując, a potem dodatkowo, kursywą, dorzucał swoje przemyślenia do przemyśleń. Wszystko, co ważne zniknęło w paplaninie. Zwyczajnie przedobrzył.
Ostateczne wrażenie jest takie, że cała wycieczka nie była symbolem jakieś wewnętrznej przemiany i dojrzałości, ale kaprysem małego chłopca. Nie twierdzę, że to były sielskie wakacje. Jazda pod górę na rowerze w skwarze, przeczekiwanie równikowej ulewy pod szałasem, nocowanie pod jednym dachem z pająkiem wielkości dłoni, to z pewnością nie są luksusowe warunki. O dwutygodniowej medytacji w odcięciu od świata nie wspominając. I tu należy się autorowi ogromny szacunek za to, że potrafił wyjść ze strefy komfortu. Niemniej, brakowało mi w tym wszystkim równowagi. I zastanawiam się tylko czy autor naprawdę przekazał to, co chciał przekazać, czy się trochę w tym pogubił.
„Endorfinowy granat” potwierdził więc moje przekonanie, że zamiast czytać książki motywujące do działania, lepiej po prostu działać. Ale, wierzcie lub nie, kolejną książkę Michała Pawlika bym przeczytała. Jeśli będzie książką podróżniczą.
Autor: Michał Pawlik
Liczba stron 324
Data premiery: kwiecień 2018
Za możliwość przeczytania książki i piękny, spersonalizowany list, który zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie (wiedzą jak to się robi, pijarowcy <3 );) dziękuję agencji Projekt PR
Może kiedyś z ciekawości sięgnę po tę książkę, ale teraz jakoś bardzo mnie nie kusi. ;)
OdpowiedzUsuńzapowiada sie ciekawie.;)
OdpowiedzUsuńJa i tak podziwiam Pana Michała za odwagę, bo nie każdego na to stać (i nie mówię tu tylko o finansowym aspekcie) na to, żeby rzucić nagle wszystko i wyjechać. Mam nadzieję, że odnalazł siebie w tym wszystkim :) Zapraszam też do siebie. Co prawda nie napisałyśmy jeszcze ksiażki, ale o podróżach też piszemy ;) www.polishdreamteam.com
OdpowiedzUsuńMy kobiety może i byśmy chciały tak po prostu rzucić wszystko i wyjechać, ale poczucie obowiazku, miłość rodzicielska i szacunek do tego co same wypracowaliśmy często nam na to nie pozwala. Mężczyznom zmiany przychodzą zdecydowanie łatwiej , oni częściej martwią sie o siebie niż o innych, dbają o własny tyłek. Chyba tez powinnismy sie tego od nich uczyc. Zgadzam sie, ze mozna buc szczęśliwym nie dokonując żadnych zmian i znam mnóstwo osób które uwielbiają tak żyć. Wiem tez ze tylko zmiana zapewnia emocje, adrenalinę i powoduje cudowne przeżycia. Bardziej chyba pamięta sie coś zwariowanego niż normalne codzienne sprawy
OdpowiedzUsuńMnie książka się bardzo podobała, lubię takie podróżnicze przeniesienie się z naszej szarej rzeczywistości. To pierwsza książka tego autora, a wiem z doświadczenia jako autorka, że pierwsze książki odbierane są przez czytelnków bardziej rygorystycznie. Myślę, że jeżeli powstaną inne, to każda kolejna będzie lepsza od poprzedniej.
OdpowiedzUsuńNie znam zupełnie autora, ani tej książki :)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że teraz to każdy rzucając wszystko i jadąc w świat pisze książkę o przemianach w trakcie takiej podróży... Najgorsza i najgłupsza tego typu książka z którą miałam styczność i która doczekała się (o zgrozo!) nawet ekranizacji to Jedz, Módl się, Kochaj - E.Gilbert.
OdpowiedzUsuńMam alergie na coaching, dlatego raczej nie zbliżę się do tej książki :)
OdpowiedzUsuńNie znam tego pisarza i chyba nie bardzo mam chęć go poznać. Książek w tej tematyce juz nie mogę zdzierzyc.
OdpowiedzUsuńMiałam kilko podejść do książek tego typu, jednak każde z nich okazało się klapą. Więc i na tą pozycję się nie nie skuszę : )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
https://buszujwkuchni.com
Przyznam szczerze, że trochę mnie już męczy powtarzana, jak mantra (zwłaszcza przez blogerów podróżniczych) opinia, że szczęśliwy, to ten, kto rzucił pracę w korpo i żyje z dnia na dzień, najlepiej szwendając się za grosze po Azji lub Ameryce środkowej. I chociaż sama jeżę do Azji regularnie, to strasznie denerwuje mnie przemądrzały i wyniosły ton tych wszystkich "wielkich podróżników", którzy tak bardzo gardzą reszta świata wiodącego swoje nudne życie i tak bardzo to manifestują. Czy tak trudno zrozumieć, że ludzie są różni i różne rzeczy ich uszczęśliwiają?! Deprecjonowanie stylu życia innych (bo się u kogoś nie sprawdza) jest po prostu przejawem braku tolerancji - tolerancji dla cudzych życiowych wyborów.
OdpowiedzUsuńJa tam też lubię swoje życie i lubię podróżować, ale nie żeby "rzucać od razu wszystko". Jakoś mnie to nie kręci. Poza tym jesteśmy różni i mamy różne zainteresowania itd. stąd myślenie 0-1 jest jak dla mnie niepoprawne:)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o książce, ciekawie została opisana. Niewątpliwie jest świadectwem zmian w życiu człowieka, mentalności, podejścia do siebie i świata. Teraz taki etap w życiu autora, później pojawi się kolejny.
OdpowiedzUsuń