To, co czytam: To się da, Anna Sakowicz
"Dlaczego według was to wszystko jest takie łatwe? Bo jest! Tylko ty to sama komplikujesz" s. 283
Zmiany w naszym życiu są nieuniknione. Niosą ryzyko, ale to nie znaczy, że są złe. Jednak boimy się tego, czego nie znamy, a otwieraniu się na nowe nie pomagają też bolesne doświadczenia. To one sprawiają, że kiedy na horyzoncie pojawia się szczęście, bronimy się przed nim rękoma i nogami. Właśnie to w drugiej części trylogii kociewskiej robiła jej bohaterka, Joanna.
To się da! Anny Sakowicz to kontynuacja "Złodziejki marzeń" - historii Joanny, czterdziestoletniej rozwódki i matki nastoletniej Lusi. Aśka jest nauczycielką, która bierze roczny urlop i przenosi się na Kociewie. Ma tam zająć się starszą ciocią, ale też nabrać sił, znaleźć spokój oraz natchnienie i czas na pisanie. Udało się. Wszystko wskazuje na to, że znalazła również miłość. Ale w ogóle nie jest na nią gotowa.
W drugiej części Aśkę dopada syndrom emigranta. Jest już i jeszcze nie u siebie. Chce zostać i wyjechać. Być tu i tam. I nawet fakt, że ma u boku przystojnego i troskliwego mężczyznę nie pomaga jej w podjęciu decyzji. Ba! Ten związek jeszcze pogłębia wątpliwości. Lęk przed nieznanym i przykre doświadczenia, paraliżują ją i sprawiają, że jest skłonna zrezygnować ze szczęścia i wrócić do szarej, monotonnej, ale znanej, a więc bezpiecznej przeszłości. Na korzyść Kociewia nie przemawia też fakt, że Aśka nie może znaleźć tam sobie pracy i przeraża ją wizja bycia utrzymanką partnera.
"W książkach dla kobiet często pojawia się taki motyw wyprowadzki jako panaceum na wszelkie zło. Kobieta się rozwodzi, jedzie na jakieś zadupie, a tam nowa miłość, nowy biznes, po prostu wszystko pięknie i ładnie, a to wcale nie jest takie łatwe. Kiedy tu przyjechałam, to poczułam wiatr w żaglach, przypływ nowej energii, bo przecież wcześniej czułam się wypalona zawodowo i potrzebowałam dystansu. A teraz? Teraz sama nie wiem, bo nie jest mi tutaj łatwo, choć przyznam, że spotykają mnie same dobre rzeczy" s. 64
W drugiej części Aśkę dopada syndrom emigranta. Jest już i jeszcze nie u siebie. Chce zostać i wyjechać. Być tu i tam. I nawet fakt, że ma u boku przystojnego i troskliwego mężczyznę nie pomaga jej w podjęciu decyzji. Ba! Ten związek jeszcze pogłębia wątpliwości. Lęk przed nieznanym i przykre doświadczenia, paraliżują ją i sprawiają, że jest skłonna zrezygnować ze szczęścia i wrócić do szarej, monotonnej, ale znanej, a więc bezpiecznej przeszłości. Na korzyść Kociewia nie przemawia też fakt, że Aśka nie może znaleźć tam sobie pracy i przeraża ją wizja bycia utrzymanką partnera.
"Przez chwilę poczułam się, jakbym stała w rozkroku na dwóch brzegach rzeki. Ta niewygodna pozycja powodowała ból. Wystarczyło przełożyć stopę na jedną ze stron, by doznać ulgi. Wahałam się tylko na którą (...) Dlaczego tak trudno podjąć decyzję? Nie da się przecież zbyt długo stać w rozkroku." s.211
W tej części polubiłam Joannę na dobre. W pierwszej zarzucałam jej brak rozgarnięcia, a momentami jej postać wydała mi się nieco przerysowana. Tu wyraźnie widać jak dojrzała... autorka, a razem z nią bohaterka oczywiście. Wykreowana przez Annę Sakowicz, Joanna z drugiej części różniła się od tej z debiutanckiej powieści. Jest bardziej naturalna. Wciąż trochę szalona, nieco zakręcona, ale pełna empatii, nadziei i obaw. Chciałoby się rzecz prawdziwa. Myślę, że wiele czytelniczek może się z nią utożsamiać, znaleźć między sobą a nią wspólny mianownik.
Tę książkę powinny przeczytać wszystkie kobiety, które boją się uwierzyć we własne szczęście. Lęk przed nieznanym i rozczarowaniem oraz przekonanie, że „to jest zbyt piękne, aby było możliwe” sprawiają, że czarny scenariusz staje się samospełniającym się proroctwem. Autorka przekonuje, że nie można samemu komplikować sobie życia, szukać dziury w całym i problemów, tam gdzie ich nie ma. Życie, jeśli ma dać nam w kość, na pewno to zrobi. Warto więc wykorzystać moment, kiedy ma gest. I uwierzyć, że TO SIĘ DA!
Po przeczytaniu "Złodziejki marzeń" pisałam, że to książka naszpikowana wartościami. W drugiej części autorka nie zwalnia tempa. Porusza wiele ważnych kwestii od błędów młodości, poprzez relacje rodzicielskie, po wspomniane prawo do szczęścia. Jednak tu słowo naszpikowana jest wręcz kluczowe, gdyż Aśka organizuje akcję zbiórki szpiku dla jednej z pacjentek hospicjum. Pokłony dla Ani Sakowicz za poruszenie tego ważnego tematu. W bazie dawców jestem już od kilku lat, ale coś mi się wydaje, że po przeczytaniu tej książki przynajmniej kilka osób zarejestrowało się jako potencjalny dawca. Lub przynajmniej to rozważa.
Podsumowując, to piękna, ciepła, wzruszająca i optymistyczna opowieść. Ma wszystko, co porządna kobieca literatura mieć powinna. Z przyjemnością sięgnę po ostatnią książkę z serii.
Moja opinia: półka
Ocen tradycyjna 8/10
Dziękuję serdecznie. Cieszę, że dostrzegłaś, jak dojrzewam, bo sama czuję, że zmieniam się jako autorka. :) :) Pięknie się kłaniam. :)
OdpowiedzUsuńAutorke znam, ksiazke kojarze. Jak dla mnie to bardzo dobrze napisana recenzja. Podoba mi sie tez to jak zmienia sie bohaterka. :)
OdpowiedzUsuńPo powrocie do Polski z chęcią sięgnę po oba tytuły :) Bardzo zachęcająca recenzja :)
OdpowiedzUsuńJak już chyba niejednokrotnie pisałam- bardzo lubię twórczość Ani :) i z niecierpliwością czekam na kolejne książki jej autorstwa
OdpowiedzUsuńDużo dobra �� Świetna inicjatywa. Grając dla dzieci w szpitalach i ośrodkach opieki, też dużo wynosiłam dla siebie. Brakuje mi teraz tego, już ponad rok nie miałam okazji brać udziału w takich audycjach
OdpowiedzUsuńCzytałam kiedyś bloga pani Sakowicz, ale nasze drogi się rozeszły. Muszę wrócić tam i zobaczyć, co nowego u niej słychać.
OdpowiedzUsuńCo do jej książek, to mam jedną na półce, ale wciąż czeka na przeczytanie.