Teraz ja! Szufldopółka o Targach Książki w Krakowie.

Już? Wszyscy blogerzy książkowi podzieli się swoimi emocjami z 20. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie? To teraz ja. Odpowiedź na pytanie, czy mój post pojawił się tak późno z wyrachowania czy to zwykłe spóźnialstwo, zostawiam Wam.

To był mój pierwszy raz, byłam więc bardzo podekscytowana, a emocje rosły na długo przed wyjazdem. Decyzję o tym, że chcę/muszę w końcu tam być, i że Matce Polce też się coś od życia należy ;) podjęłam latem. Zawsze było za daleko. W tym roku Polska wcale się nie skurczyła, a ja wcale nie miałam nagle więcej czasu (choć fakt, odeszły mi studia), ale klamka zapadła. Kiedy we wrześniu zgłosiłam się po blogerską wejściówkę i otrzymałam pozytywną odpowiedź, od razu wzięłam się do organizowania wyjazdu. 

I wtedy, mniej więcej w tym samym czasie, wydarzyły się dwie inne rzeczy. 

1. Ruszyłam z moją autorską akcją promująca czytelnictwo - Woluminy. Głos książki (szczegóły - KLIK)
2. Otrzymałam propozycję poprowadzenia warsztatów dla dzieci w trakcie targów od Poczty Książkowej, a konkretnie od pracującej w niej Uli Witkowskiej, z którą miałam okazję i przyjemność współpracować już przy innych projektach.

- wspólna fota z reprezentacją Poczty Książkowej nie chce się wczytać :(

Edit. 13.11.2016: Internet łaskawie u mnie działa. Fotka już jest. Prawda, że jesteśmy piękne ;) Ale brak Marysi, bo oczywiście ktoś tę fotę musiał zrobić.




Mogło być lepiej? Taki debiut na Targach?

Korzystając z powrotu Internetu schowam swoją pokorę do kieszeni i tak tylko wrzucę zdjęcie targowej gazetki, czy też internetową rozpiskę ;)





No więc, jak było? Ogólnie fantastycznie i cudownie, z kilkoma ale. Od nich zacznę, żeby potem było już tylko miło i przyjemnie.

Targi - organizacja

W sobotę około 10-tej wysiadłam z krakowskiego tramwaju i razem z tłumem ludzi popłynęłam w stronę Hali Expo. Tam przywitała mnie niemała kolejka (w porównaniu do późniejszych okazało się, że jednak maluteńka). W każdym razie pierwsze wrażenie cudne - Polacy nie czytają książek? Dobre sobie. To po co ci ludzie tu przyszli, po marchewkę? 
Potem nie było już tak sympatycznie, przepychanki słowne między czekającymi a porządkowymi, którzy przestawiali ludzi z kolejki z miejsca na miejsce, bo tu blokują przejście, tu przejazd, a tam jeszcze coś innego. Cóż, jakby porządkowi pilnowali porządku, to by nie było bałaganu. Więc oprócz przepychanek były też upychanki w kolejce, to w jednej (tej dla wszystkich), to w drugiej (dla blogerów, autorów, w ogóle VIP, ale szła wolnej). Niemniej, co mnie najbardziej ucieszyło to fakt, że nie było żadnego "Pan tu nie stał". Czasem z zniesmaczoną miną, czasem z nerwem na ochronę, czasem z płaczącym dzieckiem na ręku, ale wszyscy ładnie czekali na swoją kolej.
Jak dla mnie to schody zaczęły się po wejściu. Żeby było jasne, nie liczyłam na szczególne traktowanie z powodu blogerskiej wejściówki, wszak blogerów jak mrówków. Nie chciałam lansować się na blogerską plakietkę, ale zdecydowanie taka by się przydała. Albo papierowa bransoletka, stempel jak w dyskotece. Przerwany bilet w kieszeni chociaż. Ale nie. Okazuje się, że jak wejdę na teren targów o 10.00 to albo zostaję tam do 19.00 albo wyjdę i moja magiczna wejściówka traci swą moc, a konkretnie zabierali mi ją i nie mam żadnego potwierdzenia, że takową miałam. I nawet nie to mnie zirytowało, tylko fakt, że nie miał kto rozwiać moich wątpliwości.
Na pytanie o możliwość wyjścia na zewnątrz otrzymałam kilka odpowiedzi w następującej kolejności: wybałuszone oczy, wzruszenie ramion, "chwileczkę" (!) "nie wiem", "chyba nie, ale zapytam koleżanki", aż  wreszcie upragnione, (bo ostateczne), definitywne i lakoniczne: NIE. Czyli jeść mogę tylko w restauracji na terenie Expo, a tam kolejki jak do autorów po autografy.... O podróżowaniu między Targami a Festiwalem Conrada, do czego zachęcało Miasto Kraków nie wspomnę. I nie, nie chodzi mi o bezpłatne przejazdy komunikacją miejską, na to się nie rzuciłam, nie mam żalu, że promocja dotyczyła biletów na poszczególne dni. Kupiłam sobie 48-godzinny bilet na transport publiczny za 12 złotych i żyję. Ale brak możliwości opuszczenia hali to jakaś porażka. Nie wiem jak to wyglądało w przypadku biletów zakupionych w kasie. No, chyba że tak wcale nie było, tylko pięć osób,  z którymi rozmawiałam nie miało o tym pojęcia...
Naprawdę nie chcę się czepiać i rozumiem, że na bramkę stawia się ochroniarzy, ludzi z zewnątrz itp., ale ja nie oczekiwałam od nich znajomości biografii mojego ulubionego autora czy informacji o nowościach wydawniczych (to znajdę w gazetce). Jednak skoro ich zadaniem jest wpuszczenie ludzi i sprawdzanie biletów, to chyba powinni coś o tym wiedzieć. Taka mała irytacja na początek. Niezbyt komfortowe było także przeciskanie się między stoiskami. Tłumy na targach książki radują oko, ale sytuacja, kiedy trzeba czekać w kolejce - nie do autora, ale po to żeby przejść od stoiska do stoiska, bo nie ma się gdzie ruszyć - studzi entuzjazm. To więc punkty do poprawy, bo ogólnie - wiadomo, świetna impreza. I życzę kolejnych edycji.


Targi - książki, autorzy, spotkania, wrażenia

Oglądaliście film Kac Vegas, a konkretnie jego drugą cześć Kac Vegas w Bangkoku? Padły tam mniej więcej takie słowa: Wciągnął go Bangkonk. Czyli przepadł. Mnie tak właśnie wciągnęły targi czy też Hala Expo. Pierwszego dnia (a dla mnie była nim sobota) w ogóle nie ogarniałam, co się dzieje. Miałam rozpiskę listę autorów i stoisk, które chcę odwiedzić. Tylko najpierw chciałam się rozejrzeć. Obeznać z terenem. Sprawdzić co w hali Wisła, a co w hali Dunaj piszczy, jakie wydawnictwa są przy części A, a jakie przy B. No i tak mi zeszło, że zaraz musiałam szykować się do prowadzenia warsztatów, zaplanowanych na 13.00. Rozumiecie, był stres. Co będzie, jak nikt nie przyjdzie. A co będzie jak jednak przyjdą? I takie tam...
Skończyło się ciut po 14.00 i wtedy zgłodniałam, więc udałam się do polecanego baru na górze. Co mi zajęło godzinę z hakiem. Potem przez jakieś 30 minut stałam w kolejce do Remigiusza Mroza, która przysięgam ani drgnęła. A że byłam niemal na końcu, postanowiłam, że lepiej jutro. Polowałam też na Katarzynę Bondę i podobnie jak na Literackim Sopocie (relacja - KLIK) chciałam nabyć jej "Maszynę do pisania". I musiałam do Krakowa pojechać, by dowiedzieć się, że nakład jest wyprzedany i jak coś to próbować w sieci. Więc już całkiem wyluzowałam. Zajęłam się szukaniem książki dla córeczki. I tak trafiłam na panią Barbarę Wicher. Kupiłam książkę pt. "Przygody roztargnionej czarownicy" z dedykacją dla Łucji. Dodatkowo wbiłam tam pieczątkę ex libris od Radia Kraków. Przy ich stoisku nagrałam także na płytę bajkę dla moich córeczek. A dokładnie Stefka Burczymuchę. I tak spacerując powoli między stoiskami minęła mi sobota. Mój pierwszy w historii dzień na Targach Książki w Krakowie.

W niedzielę natomiast popracowałam nad organizacją czasu i oto efekty:

Remigiusz Mróz

W sobotę odpuściłam, w niedzielę nie mogłam. Poza tym miałam zamówienie od Czytalskiego i musiałam wypełnić obietnicę ;) Byłam prawie na początku kolejki.

Kogoś rozbawiła tu nazwa mojego bloga...



Więc ktoś walnął focha ;P

No dobra, sztama :)


Szczepan Twardoch - kiedy zaczął podpisywać książki, ja już stałam w kolejce do Mroza. Z nadzieją, że jeszcze tu zdążę. No i masz. Udało się!





Nie ruszając się niemal, bo przy tym samym wydawnictwie, czekałam na Olgę Tokarczuk Ha! Byłam pierwsza w kolejce. Pierwsza. Niestety, tego dnia pani Olga nie miała ochoty na wspólne fotografie. Co rozumiem i szanuje. Ale "Prawiek" podpisany mam? Mam!





Olga Rudnicka - rozśmiesza swoimi komediami kryminalnymi do łez. A ja kocham i tęsknię nie za zabawną książką, a mrocznym kryminałem, takim jak "Lilith". Powiedziałam autorce o mojej tęsknocie... Ta smutna chwila została zarejestrowana ;)






Sylwia Chutnik - uwielbiam jej felietony. Byłam na spotkaniu autorskim w Elblągu, ale poszłam na nie tylko z plastikowym pieniądzem, a przyjmowali wyłącznie papierowe. Więc książki ani autografu nie zdobyłam. Tym razem rach- ciach. Zakup, wpis, ekspresowa pogawędka, fotka I tu, uwaga, byłam ostatnia. Taki fuks.



No i wreszcie! Co tam pisarze, autorzy ;) Blogerów się spotyka. To jest fejm. Choć dostawałam oczopląsu w poszukiwaniu znanych z sieci twarzy, mignęła mi tylko jedna. Ale za to aż dwa razy i jeszcze miałyśmy okazję razem poczekać na Olgę Tokarczuk.
Esa - dzięki za pogawędkę, miło było Cię poznać w realu.
Na sam koniec niedzieli mignął mi Tramwaj nr 4, ale moje dziewczyny z Poczty Książkowej właśnie spóźniały się na pociąg, w czym im pomagałam, więc nie było czasu na słit focie i tłumaczenie jednemu z najbardziej znanych blogerów książkowych, że jest ktoś taki jak Szufladopółka ;)
Intensywnie szukałam też Awioli z Subiektywnie o książkach - idolki mej, ale niestety. Następnym razem mi się nie wymkniesz, Wioleta!




I tyle.


Warsztaty

Warsztaty wspomniałam już w osobnym poście. Kilka słów i trochę więcej zdjęć znajdziecie TUTAJ.

Kraków

W niedzielę o 17.46 pomachałam mknącym w Pendilino dziewczynom z Poczty Książkowej. Mój pociąg był o 21.28 i nie miałam ochoty tych prawie czterech godzin spędzić na dworcu. Ruszyłam na nocny Kraków. Walizka w przechowali bagażu, a ja powoli podziwiając miasto wyruszyłam po małe prezento-pamiątki dla najbliższych. Po drodze podziwiając architekturę, sztukę i intrygujące miejsca, które tym razem mogłam podziwiać tylko z zewnątrz. 
A tu takie kwiatki...












W Sukiennicach znalazłam coś dla moich kochanych córeczek.




Jak Kraków to Lajkonik :) Albo chociaż konik, koniecznie drewniany. To zabawka dla Oliwii, uwielbia się nim bawić. Starsza Łucja, od jakiegoś czasu wypatruje wróżki Zębuszki. Co prawda jeszcze żaden ząb nie chce ruszyć się ze swojego miejsca, ale nigdy nie wiadomo. Trzeba być przygotowanym. Kupiłam jej więc pudełeczko na mleczaka.
A dla mężusia coś słodkiego. Mamy taką swoją historię związaną z paluszkami w czekoladzie :) Ich krakowskim odpowiednikiem jest czekolada z precelkami. Idealna. A jaka pyszna.

-- fotka też się nie wczytuje --- uzupełnię, obiecuję ;)
Edit 13.11.2016. No i jest.  Moje wszystkie targowo-krakowskie zdobycze:



Zakupiona w Krakowskiej Manufakturze Czekolady. Nabyłam tam jeszcze czekoladowe łyżeczki do mieszania mleka dla Łucji i mojej siostrzenicy oraz po symbolicznej pralince dla mamy i siostry.



I tyle wspomnień, jakby nie było - raczej słodkich. I nie wiem czy będę tam za rok, więc bez deklaracji. Ale przyjdzie wiosna, cieplej będzie, Warszawa jakby bliżej....

8 komentarzy:

  1. Targi Książki jeszcze nigdy mnie nie zawiodły ;). Fajnie było się spotkać ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze, bardzo żałuję, że się nie spotkałyśmy, ale wierzę, że będzie jeszcze okazja. Ja miałam szok w tamtym roku, więc w tym byłam już idealnie przygotowana na ten cały targowy szał. Nie wiedziałam, że nie można było wychodzić na zewnątrz, bez sensu. U nas w Łodzi na Salonie Ciekawej Książki dają identyfikatory blogerom i to jest super rozwiązanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, w końcu ciągnie nas w te same miejsca ;)

      Usuń
  3. Takie ciekawe fotorelacje bardzo lubię, po jej przeczytaniu miałam wrażenie jakbym sama tam była. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało mi się choćby wirtualnie przenieść Cię do Krakowa :)

      Usuń
  4. Zazdroszczę wielce spotkania z panem Mrozem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszę, że mi się udało, choć czekam aż pojawi się w moich, północnych stronach.

      Usuń
    2. To trzeba będzie coś z tym zrobić!

      Usuń