To, co czytam: "Sztuczki" Joanna Lech
To piękna i smutna książka, chociaż zastanawiam się czy takie zestawienie nie jest oksymoronem. Nawet jeśli, to piękny poetycki język i wynikająca z tych mistrzowsko dobranych słów, do szpiku kości smutna (!) treść, stworzyły genialną całość.
Joanna Lech, autorka trzech tomów wierszy: Zapaść, Nawroty i Trans, laureatka wielu konkursów literackich (m.in. PTWK, im. R.M. Riklego, im. J. Bierezina) nominowana do Nike i Silesiusa, felietonistka m.in Korporacji Ha!art. Mieszka w Krakowie, kompulsywnie podróżuje, fotografuje i czyta.( źródło: okładka).
„Sztuczki” to prozatorski debiut Joanny Lech.
To bardzo surrealistyczna i pełna oniryzmu książka. Z jednej strony opisująca tak przyziemne zachowania jak zabawa, jedzenie czy kąpiel, z drugiej przedstawione w niezwykle głęboki, refleksyjny sposób. Każda, najprostsza czynność i myśl jest tu rozbierana na atomy. Jedne sceny przechodzą w kolejne, niekoniecznie zachowując logikę. Dokładnie jak we snach, które były inspiracją dla autorki.
Przesiąknięta cierpieniem i żalem całość zamknięta jest w pięknej prozie poetyckiej. „Sztuczki” to na przemian krótkie zdania pociski i wielokrotnie złożone, naszpikowane metaforami, peryfrazami i szeregiem innych środków stylistycznych, i chyba musiałabym pójść na strych po zeszyt do języka polskiego z liceum, żeby sobie je przypomnieć. Jednak, co najważniejsze, książka wcale nie jest trudna w odbiorze. Oczywiście wymaga skupienia (i na nie zasługuje) i zdecydowanie lepiej przeczytać ją w spokojny wieczór niż w zatłoczonym autobusie, niemniej bardziej przyciąga czytelnika niż odpycha.
"I nie wiedziałam, co powiedzieć, bo nie mogłam mówić, bo zamiast gardła miałam jeden ciasny węzeł ścięgien i słów, bo miałam tam w środku grudę wielką i ciemną jak węgiel i drapiącą i niedającą się przełknąć" (s. 34)
O ile ujął mnie warsztat literacki, o tyle historia nie wciągnęła. Może dlatego, że została zsunięta na drugi plan. Oczywiście poznaliśmy pewne momenty z życia narratorki. Wspominane już sceny z życia codziennego, czy niezwykle kreatywne zabawy, które mogły wymyślić tylko dzieci sprzed ery Internetu, opowieści których autorem może być tylko dziecięca wyobraźnia (O chłopcu w czerwonej pelerynie, o imieniu Nic). Jest mowa o dziecięcych lękach (tajemniczy mężczyzna ze starego domu), pierwszych miłościach, przyjaźniach na śmierć i życie i toksycznych związkach. Są relacje rodzinne, na wielu poziomach (matka-córka, ojciec-syn). I cały ogrom śmierci, która wdarła się w wymienione wyżej wątki. Umierali bliscy, umierały zwierzątka, umierały dzieci w zabawie.
"Najlepiej było, gdy ktoś umierał. Rzucaliśmy się wtedy na jego stygnące skostniałe ciało i obrysowaliśmy je kredą. Dokładnie, cały kontur. Tak, jak w filmach." (s.11)
"Wbijałeś łopatę nogą, ale ziemia była zamarznięta, zupełnie skostniała, nie udawało ci się wbić zbyt głęboko. Skurwysyn jeden, sukinkot, przeklinałeś, co chwila spluwając na ręce. Nie miał kiedy zdechnąć, tylko zimą" (s. 35)
Jednak wszystkie te wydarzenia są pourywane, fragmentaryczne, przedstawione nie jako elementy większej całości, ale przykłady wspomnień, są ilustracją kolejnego cierpienia. Nieraz niecierpliwie czekałam na zaspokojenie mojej ciekawości, ale odpowiedzi nie przyniosła ani następna, ani nawet ostania strona. Może dlatego, że to wszystko są sztuczki?
"Uspokój się, dziecko! To tylko sztuczka" (s.159)
Czy czułam rozczarowanie brakiem rozwiniętej opowieści? Dziwne, ale nie. Chyba po raz pierwszy w mojej podróży przez literaturę spotykam się z czymś takim. Stwierdzenie, o jakże negatywnej konotacji "przerost formy nad treścią", nabrało tu nowego znaczenia. Zastanawiam się jak to możliwe, że ja, fanka literatury rozrywkowej, miłośniczka kryminałów, gdzie to fabuła stanowi główne kryterium oceny, teraz uznaję jej brak najwyżej za delikatny minus. Usterkę, na którą można przymknąć oko. Normalnie byłaby to dyskwalifikacja. Nie wiem, naprawdę. Może to ja dojrzałam, a może Joanna Lech potrafi tak zachwycić słowem, że reszta nie ma znaczenia.
Źródło: demotywaroty.pl http://demotywatory.pl/3988710/Kazda-ksiazka-ktora-kiedykolwiek-przeczytales |
Dopiero potem do mnie dotarło, że jednak podałam ofiarą „Sztuczek”. Zwyczajnie dałam się nabrać. To wcale nie narratorka była bohaterką tej książki, a
śmierć. Bohaterką, której się nie lubi i nie kibicuje. To była jej historia, to ona gra
tu pierwsze skrzypce. I jest dla nas wielką tajemnicą, niewiadomą, czymś
pełnym niedopowiedzeń, zostawiającą pole do interpretacji. Tak, jak fabuła tej książki. Świetnej książki.
Ocena tradycyjna 9/10
Moja ocena: wyższa półka
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Nisza
Na stosiku czekają jeszcze trzy książki od tego wydawnictwa - o rozpoczętej współpracy pisałam TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz