Mój Literacki Sopot

Cztery dni, trzynaście miejsc, kilkadziesiąt wydarzeń i setki (tysiące?) uczestników - to Literacki Sopot w (przybliżonych) liczbach.
W niedzielę zakończyła się piąta edycja wydarzenia, którego tegorocznym tematem przewodnim była literatura izraelska. I choć zdominowała imprezę nie miała monopolu. Słowem, dla każdego było coś dobrego. Mój Literacki Sopot rozpoczął się w sobotę - warsztatami, z których musiałam się urwać, by zdążyć na dyskusję o promocji czytelnictwa w sieci. Potem dwa świetne spotkania autorskie i spektakl pod gołym niebem. W niedzielę podobny plan dnia - warsztaty, a po nim spotkanie z królową ;) Jeśli macie ochotę na trochę szczegółów z naciskiem na moje wrażenia, to zapraszam.


Na początek wyznanie: literatura izraelska jest mi całkiem obca i to nie temat tegorocznej imprezy ściągnął mnie do Sopotu, ale impreza sama w sobie. I fakt, że akurat mogłam tam być. Bo nie zawsze stać mnie na taki (czasowy) luksus.

Warsztaty


Zaczęłam od zapisania się na dwudniowe warsztaty z Beatą Chomątowską, co dla laika takiego, jak ja w temacie twórczości izraelskiej okazało się bardzo dobrym posunięciem. Zajęcia polegały głównie na zapoznawaniu się z fragmentami trzech książek napisanych przez kobiety: "Żywopłot" autorstwa Rabinyan Dorit, "Po rozstaniu" Zeruyi Shalev i "Płaczącej Zuzanny" Alony Kimchi (która przypadła mi najbardziej do gustu i wcale nie dlatego, że bohaterka jest moją imienniczką ;) ).
W dużym uproszczeniu powiem, że szukaliśmy wspólnych mianowników, toposów i cech charakterystycznych dla izraelskiej literatury kobiecej i to było bardzo ciekawe doświadczenie. Niestety zabrakło czasu, by poćwiczyć swój warsztat, na co bardzo liczyłam. Drugiego dnia było co prawda jedno małe ćwiczenie i zapowiadało się ciekawie, ale z trudem zmieściliśmy się w czasie. Za długopisy chwyciliśmy dosłownie na sam koniec i nie mogłam się wczuć, bo jedną nogą biegłam już na kolejny punkt programu. I to nie byle jaki - spotkanie z Katarzyną Bondą. /Pierwszego dnia zresztą też musiałam się zerwać, bo biegłam na dyskusję o promocji czytelnictwa w sieci/.

Mam więc pewien niedosyt, niemniej celem warsztatów było raczej zainteresowanie literaturą izraelską, a ten uważam za zrealizowany. "Płaczącą Zuzannę" przeczytam na pewno.




Debata:
O książkach w sieci. Nowe sposoby promocji czytelnictwa

Nie mogło mnie tam zabraknąć. Pozwólcie, że przypomnę temat mojej niedawnej magisterki - "Promocja czytelnictwa w mediach społecznościowych" (klik). Prosto z warsztatów pobiegłam więc do Sopoteki. W spotkaniu prowadzonym przez Annę Dziewit-Meller wzięli udział: Katarzyna Czajka, Bernadetta Darska i Marcin Wilk oraz oczywiście publiczność. I jak to bywa na takich spotkaniach tematów przybywało po każdej kolejnej wypowiedzi, debata mogłaby trwać w nieskończoność, a wątki rozwijały się we wszystkie możliwe strony.  Ogólnie można jednak powiedzieć, że rozmowa tyczyła się blogerów - ich pasji i zaangażowaniu.

- Blogerzy chcą rozmawiać jest to niższy poziom niż dyskusja akademicka, ale więcej niż opinia "dobra książka - zła książka, podobało mi się -  nie podobało - mówiła Katarzyna Czajka, podkreślając, że blogerzy wypełniają pewną lukę - Gazety porzuciły dyskusję o kulturze.

Było i o ciemnych stronach blogosfery, o podkupowanych recenzjach i że  zdarzają się tacy którzy postawią laurkę grafomańskiemu gniotowi, aby tylko tę książkę dostać. Bernadetta Darska podkreślała też, że dziś o wiele łatwiej jest zostać "recenzentem" - Osoby, które prowadzą blogi 5-6 lat są oburzeni, że wydawnictwa wysyłają wszystko wszystkim, nastolatkom, którzy dopiero co założyli strony. Kiedyś trzeba było sobie na to zapracować.

W tym wątku zabrakło mi drugiej strony medalu - że i blogerom dostaje się, kiedy są szczerzy. Nie było o fochach autorów i groźbach wydawcy, z znamy takie przypadki, prawda? Miałam zamiar o tym powiedzieć, ale ciężko było dorwać się do mikrofonu. Oczywiście udało mi się, ale w innym wątku akurat :).

Pojawiła się więc także kwestia wartościowania literatury - Dużo jest książek na chwilę, o których się nagle mówi, wszyscy je recenzują, ale zaraz o nich zapominamy - mówił Marcin Wilk i podkreślał, że warto pamiętać o klasykach.

Ktoś zapytał mnie potem, czy dowiedziałam się czegoś nowego. Nie. Ale nawet się tego nie spodziewałam. Bynajmniej nie dlatego, że uważam się za wszechwiedzącą (chociaż, w końcu obrona na 5 do czegoś zobowiązuje ;) ). Po prostu poszłam tam, żeby posłuchać i porozmawiać (jak się uda) na mój ulubiony temat. Podsumowując, według mnie debata była bardzo ciekawa. Tylko za krótko! Za krótko! No i mogłoby to trwać trochę dłużej.




Spotkania autorskie

Byłam na trzech. Każde z innej bajki, każde fascynujące. Z racji tego, że powstaje mi tu najdłuższy post ever wrócę do nich, przy okazji recenzji książek poszczególnych autorów. A teraz po dwa słowa.

Pierwsze było mocne. Z norweską dziennikarką i pisarką Asne Seierstad - autorką książki "Jeden z nas. Opowieść o Norwegii".  Za tym tytułem kryje się historia Breivika, sprawcy masakry na Wyspie Utoya i jego ofiar. Ale i o Norwegii.

- Dla naszego kraju to był szok, bo przecież pewne rzeczy nas nie dotyczą. Dotykają inne kraje, ale nie nas. To się nie mogło zdarzyć u nas - mówiła autorka o myśleniu, jakie panowało w Norwegii przed tragedią.

Muszę jednak powiedzieć o jednej rzeczy - spotkanie odbywało się w języku angielskim, niestety tłumacz czasem się zawieszał, co momentami było zabawne, ale też irytujące, bo wynikały z tego błędy merytoryczne. Dobrze, że prowadzący ratował sytuacje.

Drugie z "moich" spotkań było z gwiazdą festiwalu. Sala wypełniona po brzegi, ludzie siedzieli, stali, przysiadali na podłodze i zajmowali miejsce na balkonach. A gwiazdą był Etgar Keret, izraelski autor opowiadań. Z jego sylwetką i próbką twórczości można zapoznać się w ostatnim numerze "Książek" (które były rozdawane na potęgę podczas imprezy.) W magazynie znajdziecie opowiadanie pt. "Tam, gdzie rośnie zioło". Etgar upodobał sobie krótkie formy, miniatury wręcz, co wypominał mu prowadzący spotkanie. Ale tylko się droczył. Czemu Keret miałby zrezygnować ze swojego znaku firmowego, z tego za co kochają go czytelnicy. Tu dla odmiany tłumacz spisał się mistrzowsko. Co prawda nie mogę zweryfikować, bo nie znam hebrajskiego, ale nie wyglądał na zagubionego - tłumaczył symultanicznie (równolegle).

Deszcz popsuł spotkanie z Katarzyną Bondą, w ramach Kulturalnej Plaży Trójki i zamiast siedzieć na gorącym piasku, stałam ściśnięta w pubie Atelier. No i niestety nie mam książki z jej autografem, bo uwaga - i tu dla mnie będzie największe niedociągnięcie imprezy - nie można ich było kupić, ani podczas spotkania, ani na kiermaszu, bo Muza nie miała swojego stanowiska. Oczywiście na Monciaku jest księgarnia, a może nawet dwie. Ale ja przyjechałam spoza Sopotu, biegałam z językiem na brodzie z jednego spotkania na drugie i ledwo mi starczyło czasu na jedzenie. Ale żeby się nie skupiać na żalach, spotkanie było bardzo ciekawe. Autorka opowiadała o początkach swojej kariery i dziennikarskiej i pisarskiej, opowiadała o współpracy z policją, o uczynieniu bohatera z profilera. Było i o twórczości, i życiu. I o "Okularniku", który z racji zawierającej w sobie historii jest szczególnie ważny dla autorki. Wiele z tych rzeczy wiedziałam z wywiadów, ale zobaczyć królową polskiego kryminału na żywo to jest coś. Jak to powiedział prowadzący spotkanie Michał Nogaś - "Dziewczyna Bonda jest tylko jedna. Katarzyna Bonda". Co racja, to racja. A autograf? No cóż. Nie pozostaje mi nic innego jak pojechać na Targi w Krakowie. Coś mi mówi, że Muza się tam wystawi ;).


Czekając na znajomych, z którymi wracałam do domu, przycupnęłam sobie z boku w klubokawiarni Trzy Siostry, gdzie Jacek Żakowski prowadził spotkanie z Martą Abramowicz, autorką książki "Zakonnice odchodzą po cichu". Szkoda, że nie zostałam do końca. Ona miała książki. I kasę fiskalną.









Kiermasz książek

Hmm... Wszytko fajnie, stoiska były, książki też, ale nazywanie tego kiermaszem to chyba nieco na wyrost. 20% zniżki?  30 maksymalnie się gdzieś trafiło. Czyli zamiast 40 zł można było zapłacić  25 (w pozytywnym zaokrągleniu ;)) (Oprócz stoiska Biblioteki, które zbierało, co łaska). Żeby nie było - ja nie z takich, co uważają, że mi się wszystko za darmo należy. Należy to się autorom za ich pracę i wydawcom za ogarnianie oczywiście też. Ale litości, słowo kiermasz do czegoś zobowiązuje. Między kiermaszem na LS a tym, który odbył się nie tak dawno (28-30 lipca) i całkiem blisko (w Gdyni) podczas Nadmorskiego Pleneru Czytelniczego była przepaść. Rów mariański. Tam, książki były, i po 35 złotych, owszem, ale ogromny (!) wybór za 5-10-15 zł. Książki za dyszkę kartonami tam przynosili. I wynosili, co się rozumie samo przez się.

Współpraca z Wydawnictwem Nisza!

Co nie zmienia faktu, że stojący przy stoiskach ludzie byli przemili. Jak nie raz pewnie zauważyliście przemawia przeze mnie macierzyństwo, więc świetnie bawiłam się przy  wydawnictwami dla dzieci. Utknęłam na przykład przy boksie Tako i Buki, oczarowana pięknie ilustrowanym Czerwonym Kapturkiem czy zaintrygowana i nieco przerażona serią książeczek o postaciach z najstraszniejszych dziecięcych koszmarów: potworach, zombie, mumii, duchu czy kościotrupie. Wrr.. Natomiast audiobookami Buki dla najmłodszych są tak nagrane, że chce się słuchać i słuchać. Magiczne, wciągające. Panie ze stoiska obcykane w temacie dziecięcych klimatów, skończyło się oczywiście na rozmowie o moich dzieciach. No co ja poradzę ;)

Ogromne wrażenie zrobiło też na mnie stoisko Smaku Słowa, a może to po prostu świetna robota Buissnes&Culture, która zajmuje się ich promocją, sprawiła, że odniosłam wrażenie, że znam każdą książkę, jaka leżała na ich stole ;)

I wisienka na torcie na koniec. Zawarłam współpracę z Wydawnictwem Nisza. I to zasługuje na osobny post. Tu dodam tylko, że Pani Krystyna Bratkowska, założycielka Niszy jest cudowna!


Podsumowanie

Pochwaliłam, ponarzekałam, a jaki jest bilans? Bilans na plus. Na co pewnie mają wpływ Panie z Biura Festiwalu, które w swojej wspaniałomyślności pozwoliły mi naładować mój zbuntowany telefon. I pomyśleć, że założyłam sobie konto na Instagramie, żeby nie móc wrzucić miliona fotek ;)
Tak czy siak za rok też jadę. Będzie Hiszpania. Wreszcie coś, na czym się znam. W końcu czytałam "Książkę, której nie ma" ;) - recenzja tutaj.




Na sam koniec ślę pozdrowienia dla festiwalowych nowych znajomości: Ani, tłumaczki z Warszawy i Marysi z bloga Books taste good.

14 komentarzy:

  1. fajne, kurcze szkoda, że u mnie w mieście takich fajnych imprez nie robią

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda na tę musiałam pojechać do innego miasta, ale akurat Festiwal Literacki w moim mieście to jest. I to już niedługo, we wrześniu w Elblągu Wielorzecze - zapraszam gorąco.
      /Pozdrawiam,
      Szufladopółka

      Usuń
  2. Rzeczywiście, o blogosferze można rozmawiać i rozmawiać. Sama bym wzięła udział w takiej dyskusji. Kiermasz - tragedia jak widzę, chyba bym nic nie kupiła. A Muza na pewno będzie na targach w Krakowie. Ja też się wybieram :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zostaje mi tylko Ciebie też (znów) zaprosić na Wielorzecze. Dyskusja o blogach zaplanowana.

      Usuń
  3. Blog sfera to coraz szersza grupa ludzi. :) Takie zjazdy to super sprawa. :) A za rok Hiszpania... Wspaniale!
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajna impreza, wiadomo że rynek wydawniczy się zmienia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. WOW! Nie slyszalam nigdy wczesniej o tym festiwalu. Uwielbiam takie eventy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję współpracy z Niszą :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaczynam płakać i sobie współczuć, że w Warszawie takich imprez jest tak wiele i w tak zawsze nie sprzyjajacym czasie. A jeśli są to tak zatłumione, że trudno o podobne emocje. :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Takie spotkania zawsze dają nam wiele inspiracji, nawet jeśli tematykę znamy głęboko, to i tak coś z nich dla siebie wyciągniemy. Lubię taki lekki niedosyt, kiedy impreza się kończy. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przez Literacki Sopot przemknęłam raz czy dwa i nawet nie wiedziałam, że w ramach tej imprezy odbywają się jakiekolwiek warsztaty! W przyszłym roku będę pamiętała i na pewno zawitam (chyba, że twórcy znów zrobią mi psikusa i impreza odbędzie się w czasie Polconu, tak jak to miało miejsce tym razem ;)).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi do Sopotu było zdecydowanie bardziej po drodze, ale Polocon jeszcze przede mną. Może właśnie za rok? PS: Nie wiem, jak było z warsztatami na poprzednich edycjach, może to pierwszy raz? ;)
      /Pozdrawiam,
      Szufladopółka

      Usuń
  10. Podziwiam Twoją pasję, lekkie pióro i to, że cały czas poszerzasz swoją wiedzę. :) Piszesz o tym wyczerpująco, co sprawia, że należy się zastanowić nad własnym sposobem czytania i miłością do literatury. Cieszę się, że udało Ci się być na tak interesującym spotkaniu i czerpać z niego pełnymi garściami. :) Gratuluję współpracy z wydawnictwem! :) Piękna sprawa. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń