Książka, której nie ma - jak dobrze, że jest... [recenzja]
Po dłużej przerwie (o co chodzi? KLIK) chciałam, aby powrót do czytania był dla mnie prawdziwym emocjonalnym kopniakiem. U Awioli z Subiektywnie o książkach przeczytałam recenzję "Płaczącego chłopca", chciałam po niego sięgnąć, ale akurat nie było go w bibliotece.
Wypożyczyłam więc inne książki, między innymi tą, której nie ma... Leżała na samym wierzchu, wśród często wypożyczanych, świeżo oddanych, nowości czy jakoś tak. Leżała i czekała na mnie. Zauroczyły mnie tytuł, opis, okładka (tak, tak miałam napisać post o (nie)ocenianiu po okładce, ostatnio nawet temat był dość żywy wśród moich znajomych ;)). Przekonał mnie też gatunek, obok dwóch innych, które wzięłam, czyli standardowo kryminał i thriller, powieść obyczajowa miała być tym czymś, co pozwoli mi wejść w lato, wakacje i książkowy cug. Zaczęłam co prawda od "Dziewięciu dni" (recenzja - klik), niemniej "Książka, której nie ma" spełniła wszystkie moje powyższe oczekiwania. I dała mi jeszcze więcej.
Wypożyczyłam więc inne książki, między innymi tą, której nie ma... Leżała na samym wierzchu, wśród często wypożyczanych, świeżo oddanych, nowości czy jakoś tak. Leżała i czekała na mnie. Zauroczyły mnie tytuł, opis, okładka (tak, tak miałam napisać post o (nie)ocenianiu po okładce, ostatnio nawet temat był dość żywy wśród moich znajomych ;)). Przekonał mnie też gatunek, obok dwóch innych, które wzięłam, czyli standardowo kryminał i thriller, powieść obyczajowa miała być tym czymś, co pozwoli mi wejść w lato, wakacje i książkowy cug. Zaczęłam co prawda od "Dziewięciu dni" (recenzja - klik), niemniej "Książka, której nie ma" spełniła wszystkie moje powyższe oczekiwania. I dała mi jeszcze więcej.
Przede wszystkim, dzięki niej zwolniłam, uspokoiłam przyśpieszony oddech, zgubiłam gdzieś siedzące na ramieniu przeświadczenie, że muszę coś jeszcze zrobić, że na pewno o czymś zapomniałam. Santiago Pajares zabrał mnie do Bredagós, małej hiszpańskiej wioski, która, jak mogłoby się wydawać, była do szpiku kości sztampowa. Wszyscy się znali, czas płynął jakby wolniej, każdy robił swoje, był wiejski pub, a w nim wieczorne picie piwa i pokoje na wynajem u starej zrzędy. Ogólnie sielsko i anielsko, z wyjątkami potwierdzającymi regułę. Bla, bla, bla.
A jednak. Jest w tym głębia. Zaraz do niej przejdę, najpierw wypada przedstawić fabułę. Opis z okładki:
Madryt. David Peralta pracuje w wydawnictwie, które opublikowało bestsellerową sagę pt. Spirala. Książki z tej serii sprzedano w milionach egzemplarzy na całym świecie, a czytelnicy niecierpliwie czekają na kolejny tom. Problem w tym, że wydawca od czterech lat nie otrzymał następnej części mistrzowskiego dzieła.
Sytuację pogarsza głęboko skrywany sekret – nikt nie wie, kto jest autorem powieści. Podczas gdy przyszłość wydawnictwa wisi na włosku, David dostaje zadanie odszukania tajemniczego autora. Ale jak znaleźć człowieka, który robi wszystko, by zachować anonimowość? Enigmatyczne wskazówki zaprowadzą Davida do wioski w Pirenejach, zamieszkiwanej przez wyjątkowych ludzi. Nieoczekiwanie dzięki tej podróży redaktor spojrzy na swoje życie z zupełnie nowej perspektywy.
W tym samym czasie w Madrycie… pewien egzemplarz Spirali w przedziwny sposób wpływa na losy czterech innych osób.
Książka
zrobiła na mnie takie wrażenie, że postanowiłam się nią podzielić.
Przeczytałam fragment powieści podczas Open Mic, wydarzenia polegającego
na czytaniu innym [relacja - KLIK] Powiedziałam publiczności, że lubię
książki, dlatego sięgnęłam po książkę o książkach, ale że tak naprawdę to ona jest o życiu. O czerpaniu z niego, o rozumieniu go.
W szkole nie lubiłam matematyki, nienawidziłam wręcz, a każdej pracy klasowej towarzyszył charakterystyczny ból brzucha. A jak nie od dziś wiadomo, nie lubimy i boimy się rzeczy, których nie znamy, nie rozumiemy. Ja matmy nie rozumiałam wcale i nie wiem czy nauczycieli miałam kiepskich, czy po prostu jestem pod tym względem tępa (pod jakimś muszę ;)). Dziś w to nie wnikam, ale była dla mnie czarną magią.
A jednak. Jest w tym głębia. Zaraz do niej przejdę, najpierw wypada przedstawić fabułę. Opis z okładki:
Madryt. David Peralta pracuje w wydawnictwie, które opublikowało bestsellerową sagę pt. Spirala. Książki z tej serii sprzedano w milionach egzemplarzy na całym świecie, a czytelnicy niecierpliwie czekają na kolejny tom. Problem w tym, że wydawca od czterech lat nie otrzymał następnej części mistrzowskiego dzieła.
Sytuację pogarsza głęboko skrywany sekret – nikt nie wie, kto jest autorem powieści. Podczas gdy przyszłość wydawnictwa wisi na włosku, David dostaje zadanie odszukania tajemniczego autora. Ale jak znaleźć człowieka, który robi wszystko, by zachować anonimowość? Enigmatyczne wskazówki zaprowadzą Davida do wioski w Pirenejach, zamieszkiwanej przez wyjątkowych ludzi. Nieoczekiwanie dzięki tej podróży redaktor spojrzy na swoje życie z zupełnie nowej perspektywy.
W tym samym czasie w Madrycie… pewien egzemplarz Spirali w przedziwny sposób wpływa na losy czterech innych osób.
Czytam książkę podczas Open Mic. Fot. Ryszard Biel, info.elbląg.pl - więcej klik |
W szkole nie lubiłam matematyki, nienawidziłam wręcz, a każdej pracy klasowej towarzyszył charakterystyczny ból brzucha. A jak nie od dziś wiadomo, nie lubimy i boimy się rzeczy, których nie znamy, nie rozumiemy. Ja matmy nie rozumiałam wcale i nie wiem czy nauczycieli miałam kiepskich, czy po prostu jestem pod tym względem tępa (pod jakimś muszę ;)). Dziś w to nie wnikam, ale była dla mnie czarną magią.
"Książka, której nie ma" jest właśnie o tym, że aby żyć pełnią życia musimy je zrozumieć, że z jednej strony tak wiele zależy od nas, a z drugiej na inne (takie jak choroba, śmieć) nie mamy wpływu, że są i musimy to przyjąć, bo strach przed nimi może przysłonić nam inne, te dobre strony życia.
"David żył w społeczeństwie, które postrzegało śmierć jako swego rodzaju klęskę. W czasach, kiedy przewidywana długość życia była dłuższa niż kiedykolwiek wcześniej, a najstarsze osoby ze zdumiewającą łatwością przekraczały dziewięćdziesiątkę, odnosiło się wręcz wrażenie, że śmierć może przyjść jedynie w efekcie wypadku lub zaniedbania. Kiedy ktoś umierał na atak serca, pytano, czemu lekarze go nie uratowali, czy karetka nie przyjechała za późno, czy nie dopatrzono czegoś w zastosowanym leczeniu. Nikt nie zastanawiał się czy po prostu nie wybiła godzina tego człowieka"s.178
Wyznaję zasadę, że każdy jest kowalem swojego losu i, że trzeba umieć być szczęśliwym. Mam też dość niski, żeby nie powiedzieć zerowy, poziom tolerancji dla malkontentów. Napisałam nawet na ten temat manifest (tu można zobaczyć, jak go czytam podczas prezentacji Alternatywnych - klik). Dlatego z aprobatą kiwałam głową, czytając fragmenty, jak te poniżej:
"Zdaje się, że my ludzie przyzwyczailiśmy się być przynajmniej trochę nieszczęśliwi, a jeśli tak nie jest szukamy sobie powodów, by wierzyć, że dzieje nam się źle. Wyolbrzymiamy nasze problemy i wyolbrzymiamy, aż wreszcie nie jesteśmy już im w stanie podołać. Jeśli się chwilę nad tym zastanowisz, zobaczysz, że nie mamy prawdziwych kłopotów. Pracujemy, jesteśmy zdrowi, kochamy się. Tylko kilka drobiazgów dzieli nas od pełnego szczęścia." s. 118.
"Zdaje się, że my ludzie przyzwyczailiśmy się być przynajmniej trochę nieszczęśliwi, a jeśli tak nie jest szukamy sobie powodów, by wierzyć, że dzieje nam się źle. Wyolbrzymiamy nasze problemy i wyolbrzymiamy, aż wreszcie nie jesteśmy już im w stanie podołać. Jeśli się chwilę nad tym zastanowisz, zobaczysz, że nie mamy prawdziwych kłopotów. Pracujemy, jesteśmy zdrowi, kochamy się. Tylko kilka drobiazgów dzieli nas od pełnego szczęścia." s. 118.
"Wiecznie skarżymy się, że czegoś nam brakuje do szczęścia. Ten, kto znalazł miłość myśli sobie: "Och, gdybym tak miał pieniądze!". Ten, kto ma miłość i pieniądze, wzdycha: Och, gdybym jeszcze miał dzieci!" A ten, kto ma miłość, pieniądze i dzieci, powie "Och, gdybym tak miał więcej czasu!". Zawsze stawiamy sobie kolejne cele, kolejne wyzwania i kolejne wymówki." s. 119.
"Musi upłynąć trochę czasu byś sobie uświadomił, że najlepszy moment nie jest przed tobą; dzieje się właśnie teraz, a ty go tracisz, myśląc o czym innym" s. 332
W trakcie czytania nie zawsze byłam aż tak zachwycona jak teraz. Szczególnie drażniły mnie poszukiwania Tomasa Mauda przez Davida, a raczej jego nieprzemyślane metody, problemy z dedukcją i naiwność. Choć ta ostania czasem mnie rozczulała. Jednak w szerszym kontekście odebrałam to jako metaforę tego, jak poruszamy się po omacku, tego, ile błędów musimy popełnić, ilu twardych lądowań doświadczyć (David spadł z drzewa podczas jednej z akcji), żeby znaleźć odpowiedź, żeby zrozumieć.
Fabuła nie ograniczała się jedynie do wydarzeń w wiosce, wplatały się w nią historie innych bohaterów, których spoiwem łączących była sławna książka. Wątki równie ciekawe, jak samego Davida, jego kłopotów małżeńskich i zagadki tajemniczego pisarza.
Styl Pajares nie jest wielce artystyczny, ale oceniam to na plus. Gdyby autor zastosował wymyślne figury stylistyczne, zawiłe metafory i wyszukane porównania, to by przedobrzył. Narracja przybiera raczej formę snucia opowieści. Może właśnie dlatego zabrałam ją na czytanie innym. Bo kiedy sama zatapiałam się w treści miałam wrażenie, że słucham tej historii, ta książka do mnie mówiła. Dokładnie jak Spirala do swoich czytelników.
Jeny, jak mi się ta książka podobała. Z chęcią przeczytałabym coś w podobnym klimacie. Zaliczyłabym do takich "Smażone zielone pomidory" Fannie Flagg czy serię z "Hotelem Paradise" Marthy Grimess. Polecicie coś, co wyniesie mnie na emocjonalne wyżyny?
Moja ocena: wyższa półka
Ocena tradycyjna 9/10
Fabuła nie ograniczała się jedynie do wydarzeń w wiosce, wplatały się w nią historie innych bohaterów, których spoiwem łączących była sławna książka. Wątki równie ciekawe, jak samego Davida, jego kłopotów małżeńskich i zagadki tajemniczego pisarza.
Styl Pajares nie jest wielce artystyczny, ale oceniam to na plus. Gdyby autor zastosował wymyślne figury stylistyczne, zawiłe metafory i wyszukane porównania, to by przedobrzył. Narracja przybiera raczej formę snucia opowieści. Może właśnie dlatego zabrałam ją na czytanie innym. Bo kiedy sama zatapiałam się w treści miałam wrażenie, że słucham tej historii, ta książka do mnie mówiła. Dokładnie jak Spirala do swoich czytelników.
Jeny, jak mi się ta książka podobała. Z chęcią przeczytałabym coś w podobnym klimacie. Zaliczyłabym do takich "Smażone zielone pomidory" Fannie Flagg czy serię z "Hotelem Paradise" Marthy Grimess. Polecicie coś, co wyniesie mnie na emocjonalne wyżyny?
Moja ocena: wyższa półka
Ocena tradycyjna 9/10
Mam zamiar ja przeczytać. W zasadzie już nawet sobie zamówiłam :)
OdpowiedzUsuńNieźle. Zawsze podziwiam osoby, które często i regularnie czytują literaturę niebranżową. Mnie się to zdarza niezmiernie rzadko, bo mam inne priorytety, ale na wakacje - akurat :)
OdpowiedzUsuńU mnie dokładnie odwrotnie, brak mi czasu na czytanie podręczników, poradników itp. Z drugiej strony literatura/kultura to moja branża, więc wychodzi na to samo.
Usuń/Pozdrawiam,
Szufladopółka
U mnie także ciężko z literaturą niebranżową, ale staram się czasem sięgnąć po książkę z fabułą :)
OdpowiedzUsuńW książkach z fabułą najpiękniejsze jest to, że często przemycają bardzo branżową wiedzę. I dowiadujesz się czegoś tak "niechcący" ;)
Usuń/Pozdrawiam,
Szufladopółka
Bardzo, bardzo mnie zachęciłaś. Muszę ją koniecznie przeczytać.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zachęty działają w obie strony. PS: Dostałam mejla, że płaczący chłopiec do odbioru, jutro lecę do biblioteki ;)
Usuńdobrze że są takie blogi i takie posty. Każda działalność zmierzająca do wzrostu czytelnictwa i zachęcania do czytania książek jest czymś wspaniałym. A przy okazji chętnie przeczytam opisywaną przez ciebei książkę. Zapraszam tez do siebie. Harrold Kontra Świat
OdpowiedzUsuńPromocja czytelnictwa to mój cel ;) Ale mój blog to kropla w morzu - jest takich wiele i niektóre bardzo poczytne. Zachęcam do przeczytania tej i innych polecanych przeze mnie książek. A Ciebie Harold byłam, ciekawy wpis o korpo, będę wpadać częściej ;)
Usuń/Pozdrawiam,
Szufladopółka
Koniecznie muszę przeczytać tak mnie zachęciłaś ;)
OdpowiedzUsuńGorąco polecam!
UsuńAle mnie zaciekawiłaś tą książką :) A ten fragment o byciu nieszczęśliwym i szukaniu ku temu kolejnych powodów zawiera w sobie dużo prawdy. Wielu ludzi tak właśnie żyje, zamiast patrzeć na to co dobre i wyciskać życie, jak cytrynkę, użalają się na sobą, patrzą na innych ludzi i zazdroszczą, że oni mają lepiej. A przecież to my sami piszemy sobie swój życiowy scenariusz, każdy ma wybory i to do niego należy jak a decyzję podejmie. Chyba sięgnę po tę książkę, bo "Smażone zielone pomidory" bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńMam dokładnie takie samo zdanie. A książkę bardzo polecam!
Usuń/Pozdrawiam,
Szufladopółka
Zapowiada sie ciekawie:) ja ostatnio zachwycam sie Eleanor Catton i Richardem Flanaganem, ale to jednak troszkę inny rodzaj literatury, chociaz bardzo dużo w niej emocji
OdpowiedzUsuńJuż teraz rozumiem Twoją fascynację tą książką. Stworzyłaś bardzo piękną, wartościową recenzję wykorzystując wiele życiowej mądrości. I proszę Cię, nie postrzegaj się w żaden sposób jako "gorszej", bo nie umiałaś matmy (tak, łatwiej mi pocieszyć kogoś niż samej zastosować w swoim życiu, bo u mnie też nie było z tym lekko...). Masz inne, cenniejsze zdolności. :) A ten cytat z wpisu staje się moim ulubionym: ["Książka, której nie ma" jest właśnie o tym, że aby żyć pełnią życia musimy je zrozumieć, że z jednej strony tak wiele zależy od nas, a z drugiej na inne (takie jak choroba, śmieć) nie mamy wpływu, że są i musimy to przyjąć, bo strach przed nimi może przysłonić nam inne, te dobre strony życia.]. Będę zaglądać tu z przyjemnością. :) Ślę słoneczne pozdrowienia. :)
OdpowiedzUsuńHej, cieszę się, że recenzja Cię ujęła. Książka zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie, jest piękna. I spokojnie, nie czuję się gorsza z powodu matmy ;) Jak napisałam, nie można umieć/lubić wszystkiego. Poza tym, mój mąż jest umysłem ścisłym, więc się uzupełniamy.
Usuń/Pozdrawiam,
Szufladopółka