Izabela Chojnacka - Skibicka "Zupa z pokrzyw, duch i tajemnica" [recenzja]
"Zupa z pokrzyw, duch i tajemnica".
Co też może kryć się pod tym intrygującym tytułem? Jest i zawarta w nim
tajemnica, a także przepis na zupę, pojawia się duch, znajdziemy też szczyptę
humoru. Przede wszystkim jednak to hołd. Hołd dla przeszłości, ludzi żyjących i
cierpiących w czasach wojny, byłych i obecnych mieszkańców Klecia, ale
też hołd dla przyjaciół. Właściwie ta książka to jeden wielki friend placement
;) Zapraszam do recenzji pierwszej książki, którą objęłam Szufladopółkowym
patronatem. A że patronat zobowiązuje, trochę się rozwinęłam w opinii. Ale mam
nadzieję, że wśród Was nie ma amatorów tl;dr, bo gorąco zachęcam do
lektury.
Zaczyna się przekornie, kiedy to
bohaterka czyta książkę, o kobiecie, która przeprowadziła się na wieś i
zauważa, że to wcale tak sielsko nie jest. Pierwsze zdania i już dystans do
siebie, bardzo przypadło mi to do gustu. Ale trzeba przyznać, że „Zupa…”
rzeczywiście nieco różni się od typowych babskich książek, kiedy bohaterka
rzuca wszystko i zaczyna nowe życie z dala od miejskiego zgiełku.
Opis fabuły z okładki |
Sięga nieco głębiej, przenosi nas do przeszłości. Czytelnik podróżuje między współczesnością a przeszłością. Na zmianę poznajemy przygody Zosi, która za wszelką cenę chce rozwiązać zagadkę Stanisława, ducha, który zamieszkał w jej wiejskim domu i wydarzenia z czasów wojny, których uczestnikiem był właśnie Stanisław. Młody mężczyzna, którego wojna rozdzieliła z jedną miłością, a przyniosła mu drugą. Zofia powoli odkrywa tajemnicę, odkrywając przez czytelnikami karty historii.
Ten podział fabuły to bardzo
dobry, podtrzymujący zainteresowanie, zabieg. Takie dwie książki w jednej.
"Za późno się urodziłam -
pomyślała smutno - Chociaż przynajmniej dzieciństwo miałam PRL-owskie, czyli w
miarę normalne.
Trochę zdziwiło mnie, że
fragmenty dotyczące Zosi są pisane w trzecioosobowej narracji, gdyż zawierają
dużo jej myśli i spodziewałabym się tu opowiadania historii z jej punktu
widzenia, tym bardziej, że oprócz części Stanisława, praktycznie nie ma
wydarzeń, w których bohaterka bezpośrednio nie uczestniczy.
Wspomniałam na początku, że
"Zupa..." to friend placement. W ogóle ta niepozorna objętościowo
książka aż kipi od lokowania miejsc, idei, inicjatyw i czego tam jeszcze. I
bynajmniej nie jest to zarzut. To zadziwiające, jak wiele można powiedzieć i
"pokazać" na 160 stronach.
Jako pierwsze rzuca się w
oczy lokowanie miejsca. Z moich blogowych obserwacji wynika, że polska
literatura rośnie w siłę, czytelnicy chętniej sięgają po rodzimych autorów, a
cóż może cieszyć bardziej niż akcja w rodzinnym mieście. Doceniam to bardzo i
zdecydowanie wolę czytać powieści, których akcja dzieje się w miejscowościach,
które znam (lub zamierzam odwiedzić :P) niż w mieście widmo. Ale pamiętajmy, że
oprócz dużych miast wojewódzkich, jest jeszcze takie Klecie, którego historia
wcale nie jest mniej istotna.
Nie da się nie zauważyć, jak
bardzo Izabela Chojnacka - Skibicka ceni swoich przyjaciół i to, co robią. W
słowie od autorki na początku czytamy:
"Nie szukajcie ludzi z mojej książki, bo przeważnie są to postaci wymyślone. Choć nie wszystkie..."
"Nie szukajcie ludzi z mojej książki, bo przeważnie są to postaci wymyślone. Choć nie wszystkie..."
i
"A Zosia to tylko w
niewielkiej części ja"
Ale...
Iza to moja koleżanka z
Alternatywnego Elbląskiego Klubu Literackiego. Więc trochę o niej wiem :) Wiem,
jak nazywają się jej przyjaciele, w jakich stowarzyszeniach się udziela i kto
prężenie działa na terenie i na rzecz Żuław, o których pisze w swojej książce.
I kiedy już na pierwszych
stronach Zosia rozmawiała ze swoją przyjaciółką Iwoną, wiedziałam, że to
"nasza Iwona", również z Klubu, podobnie jak Asia, która
prowadzi warsztaty serowarskie.
Kiedy czytałam, że córka Zosi
jest na treningu siatkówki, a o córce Izy czytałam w prawdziwych gazetach,
to słyszę w myślach" Przypadek? Nie sądzę!"
Zresztą, imiona Zosine dzieci
mają jak te Izy. Tylko mężowi i sobie zmieniła przydomek, ale to pewnie
dlatego, że Zosi chwilami się z mężem nie układało. A jakżeby tak o swoim
prawdziwym mężu? :)
Na łamach książki pojawiła się
też pewna Marta Antonia - wiem, że jest, bo znam jej bloga "Kochamy
Żuławy".
Z kolei, gdy na 23 stronie
czytałam o mennonitach przypomniałam sobie spotkanie, które miałam okazje
służbowo prowadzić z Karoliną i Tomaszem, autorami przewodnika "Rowerem po
Żuławach", którzy podczas owego spotkania z pasją o mennonitach
opowiadali. Dlaczego się nie zdziwiłam, gdy trafiłam w książce na wzmiankę i o
nich?
Ale książka o zabawnym tytule i
lekkim sposobie narracji to również, jeśli nie przede wszystkim, pomnik dla
przeszłości. Taki podręcznik o Żuławach w czasach wojny przemycony między
kartami powieści. To wspomnienie tych, którzy ginęli i zabijali, nie dlatego,
że chcieli, ale byli do tego zmuszani. To zwrócenie uwagi, że nie każdy
żołnierz z karabinem chciał go użyć, a nie każdy obywatel z kraju wroga, tym
wrogiem był... Że to wojna była zła, nie zawsze oni.
"Ja wiem, że mój naród
dużo złego zrobił - mówił. - Ale ja mam matkę Rosjankę, ojciec jest dobrym
Ukraińcem. Żyliśmy sobie spokojnie, szczęśliwie, dopóki nie kazali mi iść na
wojnę. Raz walczyć przeciw Polakom, raz po ich stornie, a ja nikogo nie zabiłem
Stasiu, ja w powietrze strzelałem."
"Dla mnie nie ma
podziału Sowieci, Niemcy, Polacy, dla mnie ludzie są albo dobrzy, albo
źli..."
To naprawdę piękne, że Iza
znalazła miejsce na kartach książki dla ofiar wojny, mieszkańców Klecia i
swoich bliskich. Pomieszała fikcję literacką z faktami, historię
prawdziwą z wytworem swojej wyobraźni. I zrobiła to zachowując idealne
proporcje. A najprawdziwszy z tego wszystkiego był dom Zosi/Izy.
Wszystkie fotografie pochodzą
z prywatnego konta autorki, które ściągnęłam z fejsa za jej pozwoleniem :)
Że się zachwycam, tak? No dobra,
to teraz to, co tygryski lubią najbardziej. Wypominki!
Jak to się mawia w mojej rodzinie
(co prawda w odniesieniu do porcji jedzenia, ale tu pasuje): trąci malizną.
Choć wspomniałam, że jak na tak cienką książkę można tu znaleźć wiele treści i
wszyscy wiemy, że liczy się jakość, a nie ilość, to jednak odczuwa się pewien
niedosyt. Bo wydarzeniami Izabela sypała jak z rękawa, ale zabrakło mi...
opisów. Choćby wyglądu domu podcieniowego, który dla mieszkańców innych części
kraju może być tajemnicą, a także Klecia i sielskich, wiejskich krajobrazów.
Oczywiście, co za dużo, to nie zdrowo, mało kiedy z pasją czytamy ciągnące się
na kilka stron opisy, ale tu powinny się pojawić, by pomóc czytelnikowi
przenieść się do miejsca akcji. Autorka podawała nam raczej punkty
orientacyjne, a wolałabym, by książka była dla mnie niczym spacer 3D po Kleciu.
"Piękna ta moja wiocha - pomyślała. - Tamtego dnia poczuła, że naprawę znalazła swoje miejsce na ziemi"
No i jest jeszcze jeden poważny
minus. Zabrakło przepisu na śmietnik :) - ciasto Izy, które miałam okazję jeść
na imprezach Alternatywnego Elbląskiego Klubu Literackiego, i które uwielbiam.
Jak sama nazwa mówi, to ciasto ze wszystkiego, co jest w lodówce. Ale
"to" wszystko, jakieś proporcje musi zachować. To nie jest
takie hop - siup. Więc albo będzie dodruk z gratisowym przepisem albo
powinien zostać przemycony w kolejnej książce. Bez dwóch zdań!
A zupę z pokrzyw zrobię
koniecznie i nie omieszkam upamiętnić tego na blogu :) W końcu miałam kiedyś
aspirację na Szufladopółkolodówkę. O! Właśnie narodził mi się pewien pomysł. W
weekend zaproszę Was na kawę. Z przepisu Izy.
O, a tu koktajl. Nie z
pokrzyw, ale z Facebooka Izy i kolor podobny ma:
Podsumowując "Zupa z
pokrzyw, duch i tajemnica" to ciepła opowieść o losach mieszkańców Klecia
i Żuław, prawdziwych i fikcyjnych. To pomnik dla ludzi żyjących w czasach wojny
i podziękowanie dla przyjaciół i bliskich, na których zawsze można liczyć. To
właściwie taka książka o pisaniu książki. I wiecie co? Moim zdaniem autorka
naprawdę spotkała ducha Stanisława. Zarzeka się, że nie istniał. Ale może mu to
obiecała...?
Podobnie jak przy recenzji książki Agnieszki Pietrzyk, którą również znam - nie wystawię oceny tradycyjnej i półkowej. Niechaj wystarczy Wam moja opinia i szczere polecenie :)
Niebawem wyczekujcie konkursu,
w którym będzie można wygrać egzemplarz z autografem!
|
To teraz mi narobiłaś ochoty na tę książkę. Zdjęcie biblioteczki - piękne. Będę czekać na konkurs!
OdpowiedzUsuńKonkurs myślę, że na spokojnie, może w weekend, może po :)
Usuń/Szufladopółka
Piękna ta biblioteczka ze zdjęcia.
OdpowiedzUsuńI ksiażka zapowiada się ciekawie.
Książka naprawdę ciekawa, a biblioteczki szczerze Izie zazdroszczę :)
Usuń/Szufladopółka
Fantastyczna recenzja. Książka pierwsza klasa. Ogólnie książki Izy chłonę zapominając o otaczającym świecie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa o recenzji, jest prosto z serca :) Czekam z niecierpliwością na kolejną książkę Izy.
Usuń/Szufladopółka
Biblioteczka cudna. Moja jeszcze w plamach ale jak juz ja stworze to tez sie pochwale...
OdpowiedzUsuńBiblioteczka cudna. Moja jeszcze w plamach ale jak juz ja stworze to tez sie pochwale...
OdpowiedzUsuń