Pandemia. Jana Wagner (recenzja)


Postapo - to zdecydowanie jeden z moich ulubionych gatunków. "Pandemia" co prawda dzieje się, jakby na równo z ową apokalipsą, ale tym bardziej mnie zainteresowała. Właśnie dlatego, że w postapo, jak sama nazwa mówi, dowiadujemy się jak świat radzi sobie po tej czy innej zagładzie. W "Pandemii" jesteśmy w samym środku tych dramatycznych wydarzeń, jesteśmy ich świadkami i już za to, na samym początku, daje jej plus.


Opis z okładki: 
Zmasowany wybuch pandemii nieznanej choroby nie pozostawił ludzkości żadnej nadziei - nie ma na nią szczepionki ani skutecznych lekarstw. Społeczeństwa rozpadają się w chaosie i anarchii, odcięte od prądu i wody. W tych mrocznych czasach każdy może liczyć tylko na siebie.
W konającej Moskwie resztka ocalałych wegetuje w strachu przed zarazą i jej nosicielami. Anna z rodziną i przyjaciółmi wie, że aby przetrwać, trzeba przejąć inicjatywę. Ucieczka w odległe miejsce z dostępem do świeżej wody i żywności, byle jak najdalej od epicentrum choroby, wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Wybór pada na małą chatkę na wysepce jeziora Wong w Karelii przy granicy z Finlandią. W drodze Anna musi chronić swego syna i uporać się z lękiem przed zarażeniem wirusem. Największym wyzwaniem będzie jednak poradzenie sobie ze skomplikowanymi relacjami łączącymi jej ukochanego mężczyznę Sieriożę z byłą żoną Irą…
Pandemia to odświeżające połączenie thrillera, powieści drogi i postapokalipsy. 
 
Fabuła skojarzyła mi się ze wszelkiej maści filmami katastroficznymi typu "2012", choć tam niebezpieczeństwem są żywioły. Autorka wprowadziła jednak pewne zmiany w "podręcznikowym bohaterze gatunku".  W wyżej wymienionych najczęściej jest to facet, który wie jak uratować świat, ewentualnie swoją rodzinę, ale z tym drugim gorzej, bo już do tej rodziny nie należy. Żona ma nowego męża, a dzieci wolą nowego tatusia. Ostatecznie nowy mąż ginie w trakcie, a naszemu bohaterowi udaje się uratować świat i rodzinę - również w znaczeniu emocjonalnym.
Jana Wagner wywróciła ten topos na lewą stronę. I za to brawo. Okazuje się, że można skorzystać z pewnego wzoru, a jednak zrobić to po swojemu. Na tym zresztą zależało autorce:

 "Marzyłam o przyczynieniu się do rehabilitacji literatury postapokaliptycznej. Wszyscy pytali mnie: po co? A ja doskonale wiedziałam, po co. Książek o upadku cywilizacji jest mnóstwo - wystarczy poszperać w księgarniach na półkach z fantastyką. Uginają się od wtórności, autorów kopiujących zachodnie filmy i siebie nawzajem: tysiące jednakowych tekstów w seryjnych okładkach. Ten przepiękny gatunek stał się literaturą niższego lotu. Stworzyłam Pandemię, żeby przełamać ten szablon. Dlatego, że koniec świata to wymagający temat, zasługuje na poważne podejście i trzeba szanować czytelnika, pisząc uczciwie i serio”.


I trzeba przyznać, że to się udało.

Bohaterką i narratorką "Pandemii" jest kobieta, nie mężczyzna, i to nie ona wpadała na pomysł, by się ratować - ktoś musiał jej to uświadomić, aż wreszcie ona jest tą nową w rodzinie. Jej mąż, Sierioża był już żonaty i ma z tamtą kobietą trzyletniego syna. I to właśnie jemu włączył się mechanizm ratowania rodziny. Czy raczej obu rodzin...

A relacje rodzinne są w tej książce świetnie ukazane na wielu płaszczyznach. Oczywiście poznajemy je głównie z punktu widzenia Anny, ale dotyczą zarówno więzów rodzicielskich, małżeńskich czy właśnie skomplikowanych stosunków z "poprzednią" rodziną  Sierioży.

 
"W dzieciństwie lubiłam przed snem przeprowadzać w myślach przegląd moich dziecięcych skarbów, a następnego ranka zwracałam się do pozostałych z pytaniem:
- Co wyniesiesz z domu, jeśli zdarzy się pożar? - Można było wybrać tylko jedną rzecz, taka była zasada. Wszyscy żartowali i wymieniali jakieś głupstwo, a raz mama powiedziała:
 - Oczywiście, że wyniosę ciebie głuptasie.
Rozzłościłam się i zamachałam rękami:
- Mamo, przecież mówię: rzecz, trzeba wybrać tylko jedną rzecz.
Kiedy urodził się Miszka zrozumiałam, co miała na myśli"

W samym środku walki o przeżycie, Anna toczy swoją walkę. Walczy z zazdrością i nienawiścią do byłej kobiety swojego ukochanego, jednocześnie walcząc z nawiną próbą przypodobania się jej, walczy z trzyletnim chłopcem o chwilę uwagi męża i wreszcie walczy z postrzeganiem bycia tą drugą.
 
"Ruda ma swojego męża - odpowiedziała gospodyni. -  A tej cudzy się spodobał."
 
Naprawdę bardzo dobrze, że autorka poruszyła te kwestie. To, że człowiek stoi w obliczu zagłady, nie znaczy, że zapomni o rzeczach bardziej przyziemnych. I, choć najważniejsze jest, by wsiąść w samochód i uciec jak najdalej od "goniącej nas fali", to nie znaczy, że ludzie nie pokłócą się o to, kto z kim, w jakim samochodzie i w jakiej kolejności ma jechać. Ba! Wtedy takie rzeczy wydają się niezwykle istotne, bo świat właśnie się skończył i powstaje na nowo, trzeba zaznaczyć swoje terytorium. Swoją pozycję w grupie.

Wszak szerząca się zaraza to tylko jedno z czyhających zagrożeń, drugim, znacznie większym, są ludzie. Czy w takiej sytuacji jest miejsce na zwykłą solidarność, czy każdy walczy tylko o swoje? Czy w obliczu niebezpieczeństwa zwycięży instynkt przetrwania czy chęć ratowania gatunku? Czy problemem będzie podzielenie się swoimi zapasami czy odmówienie osobie, która potrzebuje pomocy, kona, ale i tak umrze, więc racjonalnie lepiej zachować puszkę konserwy dla tych, którzy mają szanse przeżyć?
"Pandemia" w całej swojej inności spełnia podstawowe cechy postapo - jest anarchia, jest walka o życie, schronienie, jedzenie. Jest walka o człowieczeństwo.

 "On umrze - pomyślałam, z tępą ciekawością zaglądając w nieruchome oczy taty. A może już umarł? Niech ona zabierze rękę, bo nie mogę się przyjrzeć. Jeszcze nie widziałam jak umiera człowiek. Tylko w kinie. Nie czułam lęku ani żalu tylko ciekawość, za którą na pewno będzie mi później wstyd."
 
"To nie pomoże, bo on i tak umrze, on już umarł, ponieważ ktoś z nas powinien umrzeć, żeby zapłacić za te ostatnie dwieście kilometrów, inaczej nie byłoby nam dane przejechać. Dlaczego nikt tego nie rozumie oprócz mnie"
(...) Jeszcze nie zapłaciliśmy, nie zapłaciliśmy, a tak się nie zdarza. Jeszcze niczego w tym życiu nie dostałam za darmo..."

Co jeszcze mogę napisać. Styl dobry, czytało się szybko. Jak na pierwszoosobową narrację trzeba przyznać, że był zachowany jakiś zdrowy sposób relacji wydarzeń. Wiadomo, Anna momentami chciała być bohaterką, ale nie zabrakło i panikary. Obie postawy jakże są irytujące, ale czyż nie ludzkie?

I choć wyrażam ogromny szacunek do opisywania panujących w grupie relacji i ukazania ludzkiej psychiki w obliczu zagrożenia, to jednak tęskniłam za akcją. Taką z krwi i kości. Oczywiście, bohaterom nie brakowało przygód, ale poszczególne wydarzenia można by bardziej rozwinąć, podkręcić. Tak, czytałam pewne fragmenty na wdechu, ale daleko mi było do palpitacji serca i tego mi zabrakło (masochistka, co poradzę :)). Niemniej ogromny plus daję za brak kiczu. Mam nadzieję, że jeśli ktoś kiedyś weźmie się za ekranizację, czego nie wykluczam, a nawet wróżę, to nie zobaczymy tam scen typu: rozpadająca się droga pod kołami samochodu i przejeżdżanie pod zawalającym się mostem. Tego nie zdzierżę.

Nie wiem jakie ma plany autorka, ale jak dla mnie ta książka aż prosi się o kontynuację.

Ocena tradycyjna: 9/10
Moja ocena: wyższa półka
 
"Pandemię" zrecenzowałam służbowo :) dla portalu eKulturalni.pl. 
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

2 komentarze:

  1. Raczej nie dla mnie, choć brzmi ciekawie. Nie przepadam za książkami pisanymi z narracją w pierwszej osobie. No i chyba mam przesyt wątków końca świata i takich tam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam o Twojej niechęci do tego rodzaju narracji, ale naprawdę nie była tu nachalna, wręcz kiedy zrobiłam sobie przerwę po pierwszy fragmencie i wróciłam do niej to niemal se zdziwiłam, że jest pierwszoosobowa. A ja chyba właśnie się rozochociłam na inne postapo czy dysutopie, coś polecisz?
    /Szufladopółka

    OdpowiedzUsuń