Meczet Notre Dame. Rok 2048 - recenzja

Utopie, antyutopie czy literatura postapokaliptyczna/futurystyczna, to coś, co lubię, więc kiedy otrzymałam propozycję zrecenzowania tej książki od razu się zgodziłam - choć przyznaję - swoje w kolejce odczekała, ale bardziej rywalizowała z brakiem czasu niż z konkurencją w postaci innych książek. Czy dostałam, co chciałam? Najpierw jednak, standardowo, fabuła. Przedstawiona tu futurystyczna wizja wygląda tak:

Paryż, rok 2048. W opanowanej przez islam Europie panuje prawo szariatu, a ulice patrolowane są przez policję religijną. Nowa rzeczywistość dzieli ludzi, rodziny i przyjaciół. Gdy jedni wybierają dostatnie życie kolaborantów, inni usiłują zachować resztki godności i wolności, choćby za cenę nędzy i prześladowań. Ostatni chrześcijanie zostają zepchnięci do getta i pozbawieni wszelkich praw. Nierówną walkę z islamistami podejmują jedynie członkowie Ruchu Oporu, prowadząc krwawą partyzantkę. Jednym z nich jest osiemnastoletni Eugène Olivier, potomek rodu Léveque, którego przedstawiciele z pokolenia na pokolenie sprawowali godność ministrantów w katedrze Notre-Dame (obecnie meczet Al-Frankoni). Wraz z ojcem Lotaire – duchowym przywódcą paryskich katakumbników oraz tajemniczą Sophie Sévazmiou, bierze on udział w desperackiej walce przeciw dominującemu systemowi religijno-cywilizacyjnemu, w sytuacji gdy muzułmańskie władze planują „ostateczne rozwiązanie kwestii chrześcijańskiej”.
/Opis za wydawcą, Wydawnictwo Varsovia/

A teraz czas zebrać myśli. Książki nie czyta się łatwo, toteż nie łatwo jest napisać recenzję. Na początku zadałam pytanie czy dostałam to, co chciałam - a więc nie. Co nie znaczy, że traktuję to jako minus. Oczekiwałam przeżyć bohaterów, ich przygód, walki o przetrwanie - i oczywiście nie zabrakło bomb, karabinów i ofiar - nawet mogę powiedzieć, że od takich scen się zaczęło i na takich skończyło. Ale to nie akcja była dobrą stroną tej książki, ale to, co działo się między wierszami. To rozmów i wspomnień bohaterów wypatrywałam na jej kolejnych kartkach. Zawsze pozytywnie oceniam, kiedy z książki mogę się wielu rzeczy dowiedzieć. I chociaż autorka od razu zastrzegła, że wszystko jest wymysłem jej fantazji, o czym przypominano nawet w niektórych przypisach, to wypowiedzi bohaterów opierała na faktach, opowiadali o historycznych wydarzeniach, które miały miejsce w rzeczywistości (choć oczywiście były jakoś przez nich interpretowane). W przypisach wszystko było dokładnie wyjaśnione czy to przez autorkę, tłumacza czy redaktora - więc naprawdę widać kawał dobrej roboty przy tej książce. W ogóle forma przypisów mnie tu zafascynowała - Czytelnik mógł znaleźć wytłumaczenie dlaczego bohater powiedział lub zrobił tę czy inną rzecz, tu często poznawaliśmy przeszłość bohaterów, która wcześniej była dla nas zagadką.

A teraz temat przewodni. Czy zalanie Europy islamem jest realne czy to wszczynanie niepotrzebnej paniki? Nie ukrywam, że dla mnie pewne sytuacje, które wydarzyły się w ostatnich latach są zastanawiające. Słyszałam np. o Brytyjce, której sąd nakazał usunąć sprzed domu choinkę, bo obraża to uczucia religijne jej sąsiadów muzułmanów. Tylko, że to ona była w swoim kraju...
Czytając "Meczet..." czasami odnosiłam wrażenie, że czytam coś w rodzaju pastiszu, i że ta wizja przyszłości ociera się o granice absurdu. Przytoczę cytat z rozmowy prawowiernego (czyli muzułmanina), ze swoim pracownikiem - Francuzem nawróconym na islam:

- Ty mnie tu nie pouczaj! Akurat wasze kobiety, Francuzki, mało rodzą! - oburzył się imam. - Myślisz, że nikt nie wie, co wy wyprawiacie? Bierzecie do domu jakąś starą dziewkę, siostrę albo przyjaciółkę żony, niby na drugą żonę, a prawda jest taka, ze ona tylko pomaga w gospodarstwie albo dzieci niańczy. Udajcie, oczy mydlicie uczciwym ludziom!  Żadnego przywiązania do normalnego porządku u was nie ma. A ja bym sprawdzał, tak sprawdzał czy mężczyzna śpi z wszystkimi żonami czy nie. Wziąć by was pod lupę, to zaraz by się wydało co się w waszych rodzinach wyprawia!

Jednak o ile to wyżej brzmiało, jak szowinistyczny dowcip rodem z kabaretu, o tyle inne sytuacje przedstawione w książce wydają się być o wiele mniej zabawne. Jak sytuacja, kiedy nawrócony Francuz (a przeszedł się na islam, by zapewnić bezpieczeństwo rodzinie!) obawia się, że swoją trzynastoletnią córkę będzie musiał oddać jako czwartą żonę swojej wiekowemu przełożonemu, a druga - kilkulatka - może być narażona na obrzezanie, symbol czystości kobiety.

Te przykłady i barbarzyńskie tradycje rzeczywiście sprawiają, że obawy autorki wydają się być słuszne. Niestety jednak głównym minusem w książce jest to, że autorkę ciągnie do skrajności. Krytykując islam wystawia na piedestał chrześcijaństwo i przedstawia jako jedyną słuszną religię. I to taki paradoks trochę. Ale wnosząc po notce od autora zamieszczonej na końcu książki była przygotowana na tego typu uwagi.

A teraz dla równowagi plus. Jak zwykle, patriotycznie dodaję plus książką zagranicznych autorów, w którym jest wspomnienie o Polsce. Tu nie tylko Polska się pojawiła, ale i  została przedstawiaona jako kraj, który się nie ugiął. Chciałam podać cytat, ale nie będę spoilerować - przeczytajcie sami.

A zakończenie? Nie było szczególnym zaskoczeniem, bo bohaterzy szybko zdradzili swoje plany. Ale czy było dobre? No cóż, happy end ma różne oblicza.

Książkę chciałbym poddać głębszej analizie w ramach Recenzja SPOILerowej, ale potrzebuję na to jeszcze więcej czasu. Więc bardzo proszę o cierpliwość.

Ocena tradycyjna: 7
Moja ocena: półka

Tytuł: Meczet Notre Dame. Rok 2048 
Autor: Elena Czudinova
Wydawnictwo: Varsovia
Liczba stron: 312

Recenzja powstała dla portalu eKulturalni.pl. Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Varsovia.

2 komentarze:

  1. Książka już czeka na mojej półce i jestem ciekawa, czy spełni moje oczekiwania. Myślę, że niestety Europa nie docenia siły islamy i zagrożenie jest jak najbardziej realne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, może być niebezpiecznie, choćby zważając na ostanie wydarzenia....
      Pozdrawiam,
      Szufladopółka

      Usuń