Goniąc cienie - Marta Bilewicz [recenzja]
Coben. To pierwsze skojarzenie jakie
przyszło mi na myśl, kiedy czytałam te książkę. I mam nie lada problem,
bo Coben to spec od kryminałów, a autorka "Goniąc cienie" wyraźnie
zaznacza, że czym jak czym, ale kryminałem to ta książka nie jest.
I rzeczywiście, kiedy przeczytałam ją do końca to, co prawda pierwsze skojarzenie zostało, ale nie o gatunkowe podobieństwa tu chodziło. Jednak zanim wyjaśnię, wiadomo - trochę retardacji się przyda. Książka "Goniąc Cienie" trafiła do mnie... z rąk własnych autorki, Marty Bilewicz, którą miałam okazję spotkać pewnego letniego dnia w Gdańsku - pisałam o tym - TUTAJ. I żeby nie było - nie męczyłam jej od lipca :) Musiała trochę poczekać na swoja kolej i mój wyż czytelniczy, bo długo byłam w niżu :)
Opis - tradycyjnie - za wydawcą:
"Lucas Scarlett prowadzi agencję detektywistyczną w Chicago. W trakcie
śledztwa, w jednej z akcji, poznaje tajemniczą Chelsea, która udziela
schronienia jemu i jego rannemu przyjacielowi. Na pierwszy rzut oka
dziewczyna wydaje się być zwyczajna i niegroźna. Jednak w miarę
odkrywania tajemnic wokół niej, Lucas nie jest już niczego pewny. Kiedy
nagle zagląda w lufę pistoletu dzierżonego w jej dłoni, jest już pewien,
że Chelsea nie jest zwyczajną dziewczyną. Czy to ona postrzeliła jego
przyjaciela? Kto telefonuje do niej po nocach? Akcja książki w
zaskakujący sposób przenosi się z Chicago i małego miasteczka Crystal
City, aż do Meksyku. Brawurowa ucieczka plażą na wybrzeże oraz motorówką
przed uzbrojonymi zabójcami, rzuca naszych bohaterów na jakąś – bliżej
nieokreśloną – wyspę. Kim tak naprawdę jest Chelsea? Jaka jest jej rola
we wszystkim, co właśnie spotkało Luke’a? Czy uda im się rozwiązać
wszystkie tajemnice? Czy będzie stać ich oboje na szczerość? Na te i
inne pytania odpowie dynamiczna akcja powieści Goniąc cienie”
Ktoś już się domyśla co Cobenowskiego znalazłam w tej powieści? No, może opis nie wystarczy - więc powiem w końcu. Lucas i jego wspomniany przyjaciel Tom strasznie kojarzyli mi się z Myronem Bolitarem i Winem. Oczywiście różnili się od bohaterów amerykańskiego pisarza, ale czasami miałam wrażenie, że czytam właśnie ich przygody. Przynajmniej na początku, bo potem dostrzegłam inne wątki...
I tak zgadzam się, że jest to powieść sensacyjna czy też detektywistyczna, akcja naprawdę była wartka i wiele się działo, ale jakby między wierszami. Bo na pierwszy plan wysuwała się... miłość. Dawno nie czytałam książki o miłości. Tak dobrej książki o miłości. Tak... pięknej. Muszę przyznać, że rzadko po takie sięgam, i chociaż "Goniąc cienie" to też nie jest typowy romans - to uczucia aż wylewały się tu z kartek. W tej książce miłość została pokazana z każdej strony, odmieniona przez wszystkie przypadki, rozliczona z zalet i wad.
Mamy tu dojrzały związek, scementowany, któremu nie zabraknie czasami oczywiście krzty zazdrości, i w którym pojawia się - z dobrych pewnie intencji, ale czasem odbierana jako brak zaufania - nadopiekuńczość.
Mamy związki niezobowiązujące, które obok miłości nawet nie stały. Przynajmniej z jednej strony.
Jest też (a jakże) uczucie rodzące się, pełne motylków w brzuchu i namiętności. I to jakiej (Marto, umiesz pobudzić wyobraźnie :P). Ta zajęła najwięcej miejsca, pozostałe wymienione wynikają z sytuacji, historii, a ta zapełniła karki książki, chwilami było jej nawet ciut za dużo. Ale z drugiej strony - przecież, kiedy przychodzi zauroczenie, nie myśli się o niczym innym. I tak właśnie mieli nasi bohaterowie - wciąż rozmyślali o obiekcie swoich westchnień.
Mamy bezgraniczną, pełną cierpień, miłość matki do dziecka. Wreszcie mamy miłość, która, nie bez powodu, przerodziła się w nienawiść w czystej postaci. A nawet całkowity brak uczuć (jak można bez nich żyć?!) u jednego z bohaterów. Tego złego, jak można się domyślać.
Nie mogę niestety rozwinąć tych wątków nie zdradzając fabuły, więc odsyłam was do lektury. Zrozumiecie.
Ale żeby nie było tak różowo... :) W książkach zagranicznych autorów zawsze dodaję punkt za wątki związane z Polską. Tu niestety muszę punkt zabrać. I chociaż z tym moim patriotyzmem to różnie bywa :), to zawsze doceniam wspomnienie naszego kraju przez pisarzy z innych części świata. I właśnie dlatego, że po pierwsze muszę być konsekwentna, a po drugie, naprawdę trochę mi żal, że Lucas nie był Łukaszem, to odbieram jako minus. Ale chyba za to jedyny :)
Zakończenie co prawda dość przewidywalne, ale za to tuż przed niemal dostałam palpitacji serca.
Podsumowując "Goniąc cienie" doprowadziły mnie do łez, a to druga - po wbiciu w fotel - oznaka, że książka jest dobra. Jeśli lubicie sensację i/lub książki o miłości, sięgnijcie po "Goniąc cienie" Marty Bilewicz, znajdziecie i jedno i drugie.
Ocena tradycyjna: 7/10
Nie czytałam jeszcze książki tej autorki, a Ty narobiłaś mi ochoty. Proza polska jest u mnie zawsze na pierwszym miejsu!
OdpowiedzUsuńTo też moja pierwsza książka Marty Bilewicz i bardzo się cieszę, że mogę postawić ją na półce "Przeczytane" :)
UsuńPozdrawiam,
Szufladopółka
Zuzanno, dziękuję :) Ogromnie się cieszę, że książka przypadła Ci do gustu :)
OdpowiedzUsuńTak, bardzo :) I to ja dziękuję za miłą lekturę. Chyba teraz wypad mi sięgnąć po inne Twoje książki :)
Usuń/Szufladopółka
Czuję, że książka może mi się spodobać:)
OdpowiedzUsuńWitam Kasiu w moich skromnych progach :)
UsuńCieszę się, że zachęciłam Cię do przeczytania książki. Oby jak najszybciej znalazła się w Twojej Mirablekowej Bibiloteczce :)
/Pozdrawiam Szufladopółka
Ooo cieszę, że książka się Pani spodobała, bo ja ją uwielbiam i Pani Marta dostała ode mnie pewne wyróżnienie za Goniąc cienie w podsumowaniu roku na moim blogu :)
OdpowiedzUsuńPamiętam, że byłaś nią oczarowana.Widziałam Twoje dyplomy. To z pewnością miłe dla autorów, miałaś dobry pomysł. A książka rzeczywiście przypadła mi do gustu. A jak tam Twoja akcja "Podaj dalej"? PS: Wolałabym, żebyś mówiła mi (pisała :) po imieniu. Możemy się tak umówić?
UsuńPozdrawiam,
Szufladopółka