Nie rozdrapuj starej "Rany Kamieni", S. Beckett

Tytuł: Rany Kamieni
Autor:Simon Beckett
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 336

Nie rozdrapuj starej rany

Czego spodziewacie się "Ranach kamieni", jeśli znacie cztery książki Simona Becketa z serii "Chemia śmierci"? Kryminalnej zagadki? A może szczegółów anatomii ludzkiego ciała lub kolejnych etapów rozkładania się zwłok?
No, tego to tutaj nie będzie. Owszem - pojawi się kilka krwawych, może nawet drastycznych momentów. Będzie jakaś zagadka do rozwikłania. Ale tu nie o tym, bo "Rany Kamieni" to owszem thriller, ale psychologiczny.


Dlatego nie będzie też szczególnie wartkiej akcji. Czasami miałam wręcz wrażenie, że wszystko się ślimaczy, pojawił się taki małomiasteczkowy klimat, w którym czas płynie wolniej. Co nie znaczy,  że źle się czytało - wprost przeciwnie. Beckett nieco zmienił gatunek, ale nie styl - ten wciąż bardzo dobry.

 

Opis z okładki:

Słońce, pola, pszeniczne łany, strumyk, zagajnik… Wszystko zastygłe w bezruchu. Obezwładnia nas upał. I osacza cisza. W tym idyllicznym krajobrazie pojawia się narrator. Nie wiemy – i prawie do końca się nie dowiemy – kim jest. Wiemy, że ucieka. I że się boi. Panicznie się boi. A my razem z nim. I o niego. Choć wcale nie wiemy – i prawie do końca się nie dowiemy – czy jest ofiarą, czy może mordercą…

 To fakt, autor rzuca nas w środek wydarzeń i bawi się z czytelnikiem, każąc mu zgadywać co to za jeden, ten główny bohater. A on chce zapomnieć o pewnej rzeczy, a że jest narratorem, kiedy nachodzą go czarne myśli, w porę się reflektuje i nie zdradza nam, co się wydarzyło. 
Musimy wszytko poskładać sami, dostając na zmianę garść informacji  o tym, co dzieje się tu i teraz, czyli na farmie we Francji, gdzie przebywa po tym, jak zakleszczył się w sidła zostawione przez gospodarza (i on i my nie wiemy też czy otrzymał ta pomoc czy raczej jest więziony...), i co działo się wcześniej w Londynie.

Książka jest napisana w mojej ulubionej narracji - pierwszoosobowej i w czasie teraźniejszym, ale to, co właśnie spodobało mi się jeszcze bardziej, to te wtrącenia z Londynu. Bohater niejako cofa się w czasie, ale wciąż mówi w czasie teraźniejszym. Bardzo, ale to bardzo mi się to podobało.

Nie wiem czy zważając na fabułę to słowo tu pasuje, ale ta książka była dla mnie po prostu ładna. Zadaje wiele ważnych, choć mogłoby się wydawać banalnych i wyświechtanych pytań. Ale czy nie o to właśnie chodzi, by zadać to samo pytanie w kolejny sposób, opowiadając nową historię? Autor pyta, na ile musimy się godzić z tym, co dzieje się wokół nas, na co mamy wpływ, kiedy powinniśmy powiedzieć dość i zawalczyć o sobie (to się tyczy głównie Mathilde, starszej córki właściciela farmy). Jak sobie wybaczyć, że coś zrobiliśmy albo, że czegoś nie zrobiliśmy. I pojawia się też oczywiście temat miłości w każdej postaci - w związku, w rodzinie - ile jesteśmy w stanie dla niej znieść? 

Tytuł jest symboliczny - oczywiście nawiązuje do kamiennych posagów na farmie, ale moim zdaniem w niedosłowny sposób mówi o tym, o czym jest książka. Czyli o  rozdrapywaniu dawnych ran, o długotrwałym zabliźnianiu się przykrości, jakich doświadczyliśmy w życiu i o tym, czy mamy serce z kamienia, skoro potrafimy żyć z takim, a nie innym bagażem... 

Jeden główny minus - książka jest dość przewidywalna. O ile tajemnica bohatera była w miarę dobrze skrywana (choć niemal od początku wiedziałam, co znajduje się w tajemniczej paczuszce), o tyle  sekrety farmy okazały się  być tymi, które od razu przyszły mi do głowy. Ale tak, jak wspomniałam,  tu nie o zagadkę chodziło, niemniej obniży to nieco moją ocenę.

Podsumowując: czy polecam? Oczywiście, ale przypominam nie doszukujcie się tam dawnego Simona.

Ocena tradycyjna: 6/10
Moja ocena:  półka

...
Ta książka bierze udział w wyzwaniu "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz