Pod Mocnym Aniołem (film - recenzja)



To film, dzięki któremu przeczytałam książkę. Kiedy dowiedziałam się, że  „Pod mocnym aniołem” będzie w kinach, postanowiłam, że najpierw przeczytam to co napisałam Pilch. Więc ma plus na samym początku. Plusów będzie kilka, ale i minusów nie zabraknie.



To był dobry film, żeby nie było. Ale. No właśnie będzie ale. Na początek, żebyśmy się zrozumieli odsyłam do mojej recenzji książki, bo bez porównań się nie obędzie. Pominę więc fabułę, bo o niej pisałam tam.

Nie będę wymienić najpierw plusów, a potem minusów lub na odwrót, będę wędrować między odczuciami pozytywnymi i negatywnymi.
Gdy oceniałam książkę powiedziałam, że styl, ten poetycki język autora najpierw mnie zachwycił, a potem zanudził. Plusem filmu jest to - sama nie wierzę, że to mówię -  że niektóre rzeczy mogły tu zostać pokazane, a nie opisane. Często mówi się, i raczej z negatywnym wydźwiękiem, o ekranizacjach/adaptacjach, że całkiem inaczej sobie coś wyobrażaliśmy. Ale tu obraz zastąpił narrację, Smarzowski opowiadał obrazem, przez co, a raczej dzięki czemu, nasze mózgi mogły na chwilę odpocząć od porównań, wtrąceń, metafor i innych form stylistyczny, które jak już wspominałam, uwielbiam. Ale nic nie jest dobre w nadmiarze. Smarzowski według mnie odpowiednio podzielił miejsce pomiędzy obraz a słowo. Tym, co jeszcze zrobiło na mnie wrażenie, jest fakt, że właśnie oglądając „Pod Mocnym Aniołem” zdałam sobie sprawę, że twórca filmowy ma prawo do własnej interpretacji . Wiem, pewnie zaraz niczym jeden z bohaterów otrzymam przydomek Kolumba Odkrywcy. Ale do tej pory moje opinie o ekranizacjach/adaptacjach w dużym stopniu ograniczały się do tego, że twórcom albo udało się nawiązać do książki albo odwalali chałę. A przecież reżyser widzi to inaczej niż ja, przecież on ma prawo rozumieć to po swojemu. Wiem, że to oczywiste, ale przed obejrzeniem tego filmu zamykałam się na te argumenty i dziękuję Smarzowskiemu, że pomógł mi to zrozumieć.
Ale skoro już tak szastam jego nazwiskiem, to już przy nim pozostanę i przejdę do minusów. A gdzie one były? No właśnie w nazwisku, w wyobrażeniu, w tym, że spodziewałam się nie wiadomo jak mocnego, brutalnego, „brudnego” wręcz, - cytując koleżankę - filmu. A że czytałam książkę i zdążyłam już pewien szok przeżyć, nie przeżyłam go oglądając film. Może to nie wina reżysera, ale moich oczekiwań. Nie wiem. Ale niedosyt pozostał. Oczywiście, bezdyskusyjnie były momenty, w których z obrzydzeniem odwracałam głowę lub, w których wszyscy widzowie na sali wstrzymywali oddechy i nikt nie odważył się sięgnąć po kolejne ziarenko kukurydzy. Film momentami wbijał w fotel. Ale to był Smarzowski, nazwisko zobowiązuje, sam sobie na nie zapracował. I dlatego w tym fotelu powinnam pozostać na długo po seansie. Wstałam od razu.
I znów dla równowagi pozytywy, a do niej bez wątpienia należy gra aktorska. Jak dla mnie jedna z postaci była lepsza od drugiej. Wybranie Grabowskiego na doktora, który leczył alkoholików, a który po łatce Kiepskiego powinien raczej być pierwszym alkoholikiem w kraju, to genialne posunięcie. Uwielbiam grę Arkadiusza Jakubika, podobał mi się też Dorociński, Kijowska i Więckiewicz. Facet naprawdę daje radę. Mniej podobała mi się Kuna, wydaje mi się, że wszędzie gra tak samo… A propos tak samo. Smarzowski wykorzystywał tych samych aktorów do dwóch ról, Grabowski był też na przykład jeszcze innym doktorem - ze wspomnień z dzieciństwa głównego bohatera, a jeden z leżących z nim na oddziale pacjentów wcielił się także w jego pradziada. Zamierzone i moim zdaniem bardzo udane działanie. Jak Bartłomiej Topa, w stroju policjanta drogówki. To już było? No właśnie. Świetna sprawa. I jeszcze symbolika: brud przedstawiający wnętrze Jerzego. Porozbijane butelki, ścieki, pety, syf. Dobre.
Ale mimowolnie kojarzy mi się z "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", a po nim akurat, nie mogłam wstać z fotela...
Wyszło mi więcej plusów niż początkowo myślałam, ale poczcie niedosytu, niespełnionych oczekiwań mimo wszystko jest bardzo silne. Nie powiem, na ile gwiazdek oceniam ten film, zinterpretujcie moją opinię sami. Ale do kina iść musicie, choćby po to, by wyrobić sobie własne zdanie.



*** Będzie mi miło, jeśli po przeczytaniu zostawisz komentarz ***

2 komentarze:

  1. Mnie się bardzo, ale to bardzo podobała Kinga Preis w tym filmie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi też, wyleciało mi z głowy, bo pisałam pełna emocji... Ale przyznaję rację była bardzo dobra.

    OdpowiedzUsuń