Szlakiem mazurskich legend - relacja wstępna plus konkurs
Moje podróżowanie szlakiem mazurskich legend dobiegło końca. Szkoda, ale nie ma tego złego - internet mam znów, więc w końcu mogę coś napisać. Jak pisałam wcześniej - link, do zobaczenia jest 27 punktów. Ambicje miałam, by zobaczyć wszystkie, niestety nie udało się. Ale jak pocieszył mnie małżonek - musi zostać aura tajemniczości. I pretekst, by wrócić. Do kompletu zabrakło trzech, przy czym jeden, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa został przez kogoś usunięty - ale po kolei.
Cały szlak rowerowy ma 102 kilomentry i leży na terenie gmin Kruklanki i Pozezdrze, przystanki są ponumerowane. Nazwy przystanków są jednocześnie tytułami legend opisanych w książce "Mazurskie Opowieści" Jadwigi Tressenberg. Na miejscu na zwiedzających czeka (przynajmniej teoretycznie) rzeźba wykonana przez Józefa Niewińskiego i skrócony opis legendy. Z racji tego, że czasu było mało i, co tu dużo mówić, wraz z mężem nie jesteśmy wytrawnymi kolarzami, poruszaliśmy się według własnego uznania, różnymi sposobami w zależności od różnych warunków, w tym pogodowych. Naszą podróż opiszę według kolejności jaką my pokonaliśmy.
Nasze podróżowanie opiszę w kilku częściach. Pierwszą dodam tu, a potem jak dodam następne, to podlinkuję, bo każdą zamierzam dodać jako osobny post, bez zbędnych słów wstępu :) Dobra, koniec paplaniny, czas pisać.
Dwa pierwsze punkty zobaczyliśmy jeszcze w dniu przyjazdu. Na miejscu powitał nas deszcz i towarzyszył przez odpoczynek po podróży, rozpakowywanie i planowanie atrakcji na najbliższe dni, gdy jego natężenie nieco zmalało, siedliśmy do samochodu, by zobaczyć najbliższe punkty.
Padło na numery 27 i 23.
27. Kokosze i pałac
Najpierw pojechaliśmy do Żywek, gdzie czekała na nas legenda "Kokosze i pałac", zgodnie z którą kury mieszkańców z Żywek (dawniej Siewek) się zbuntowały i nie znosiły jajek, których to w szesnastym wieku domagał się starosta węgorzewski Hans von Pusch. Żółtka jajek były bardzo potrzebne do budowy jego pałacu, a dokładnie miały zostać dodane do zaprawy. Ale ludzie mówili, że kokosze się uparły. Starosta więc zabrał kury z domów gospodarzy i trzymał w zagrodzie na placu budowy, gdzie murarze mieli dopilnować, by zniesione przez ptactwo jaja czym prędzej trafiły do zaprawy.
Wapno z piaskiem już przygotowanie, czas wbić i rozmieszać jaja. Tymczasem w szopie jak makiem zasiał. Otwarte drzwi ukazały zbite w gromadę ptactwo z opuszczonymi łebkami, białymi grzbietami, bez ogonów i skrzydeł. Odskoczyli murarze, bo takich kur nikt z nich w życiu nie widział. Ktoś z odważniejszych rozglądał rozglądał się po kątach za jajkiem. Daremnie, jaj nie było. Nadzorca, ten od pogan, już chciał wszystkich zwymyślać, zmieszać z błotem. trzepnąć nieodstępną laską po plecach, gdy zajrzawszy do szopy - zastygł.
- To jakiś diabelski pomiot, a nie kury...
Nie zdradzę wam jak skończyła się opowieść, ale uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że żadnego pałacu tam nie było. Dlaczego? Polecam lekturę, a jeszcze lepiej zwiedzanie.
23. Wilhelmina i jej diabelskie ziele
Ten punkt mieliśmy rzut beretem od miejsca, w którym się zatrzymaliśmy, jeszcze w Kruklankach. Mieścił się nad jeziorem, przy głównej drodze, nieco za plażą gminną. Nad jeziorem, bo właśnie tam według legendy mieszkała Wilhelmina. Kiedy jej ukochany mąż Konrad, rybak, został wciągnięty do wojska została sama z dziećmi bez środków do życia. Ale znalazła sposób na utrzymanie rodziny.
Wieczorami, gdy zmrok legnie na gościńcu, a psy skryją się do bud, wyłaniają się z obejść postacie i kierują za wieś, nad brzeg jeziora, do chaty Wilhelminy. Lekkie stukanie do okienka i z uchylonych drzwi wysuwa się ręka z małym zawiniątkiem. Po chwili na wysuniętą dłoń spada okrągły pieniążek.
Sposób na życie Wilhelminy nie spodobały się żonom mężczyzn, którzy do niej przychodzili. Niezadowolony był również proboszcz... Planowali zemstę... Cóż za diabelskie ziele uprawiała Wilhelmina? Czy mieszkańcy wioski ukarali ją za jego sprzedaż? Czy Wilhelmina zobaczyła jeszcze swojego ukochanego Konradka? Odpowiedź przy punkcie 23 lub w "Mazurskich Opowieściach".
No i obiecany konkurs. Pytanie brzmi:
Nad jakim jeziorem mieszkała Wilhelmina?
- odrobina dedukcji, posiłkowanie się mapą Mazur i będziecie wiedzieć. A nagrodą będzie właśnie mapa - szlaku rowerowego mazurskich legend. Naprawdę polecam Wam tę podróż, może jak będziecie mieli mapę, to łatwiej będzie się zabrać. Na odpowiedzi poczekam dopóki nie zakończę publikowania relacji, czyli macie kilka dni. Odpowiedzi w komentarzach do postu, zwycięzcę wylosuje wcale nie sierotka, bo moja córeczka :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz