Podatek. Uchylać się czy... czytać?
Tytuł: Podatek
Autor: Milena Wójtowicz
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Gatunek: Fantastyka
Liczba stron: 331
Liczba gwiazdek, którą
chciałam przyznać tej książce rosła w miarę czytania. Długo wskaźnik zatrzymywał
się na najniższej wartości, ale jak już skoczył to kilka oczek w górę naraz...
Monika
dostała pracę w
Urzędzie Skarbowym. Tym drugim Urzędzie Skarbowym. Magicznym. Główna
bohaterka, rodowita rusałka (pierwsza córka od dziewięciu pokoleń),
przez pomyłkę mianowana na maga, nie pogardziła posadą poborcy. W końcu
dookoła „szaleje bezrobocie”. Do jej zadań należało więc ściąganie
podatków. Czyli Nuda. I taka właśnie była książka do mniej więcej
sto pięćdziesiątej-dwusetnej strony. Nuda, zero akcji, kiepski styl,
drętwe dialogi.
Fakt
coś, co rzekomo miało trzymać przy książce czytelnika, pojawiło się
dość szybko. A
była tym mianowicie tajemnicza księga, którą interesowali się wszyscy w
magicznym
świecie, choć nikt nie wiedział, co w niej jest. Ale akcji w trakcie jej poszukiwania
było tyle, co w książce telefonicznej. Nie powalał też styl, a
powtórzenia, aż błagały o wspomaganie synonimami. Czytałam,
bo jak zaczęłam, to przecież trzeba skończyć. I z takim przeświadczeniem
przebrnęłam, wspominanie
wcześniej niemal dwie trzecie całości. A potem, nie wiem, co
się stało, albo autorka się rozkręciła, albo ja się w końcu wczułam, ale
zaczęło mi
się podobać....
W
pewnym momencie zaczęło
się robić zabawne, a liczba magicznych/mitycznych postaci zawstydziłaby
twórców Shreka: wprowadzeni na początku rusałka, magowie, wodnik,
gadające (również przez telefon) żaby, jak
się okazało byli dopiero początkiem. Potem pojawili się m.in: żeński
demon, smoko-pies,
wampiry, driud, Smok Wawelski, rycerze okrągłego stołu powołani przez
samego Merlina Była też mafia i nie zabrakło zwykłoczłeków (istot
niemagicznych), jak na przykład babcia Krysia
i wnuczkowie, wykonujący usługi różne. Dosłownie, co kartka to
niespodzianka. Autentycznie parę razy zaśmiałam się w głos.
Plus,
tudzież jedną gwiazdkę daję za szeroko pojętą scenerię. Rzecz działa
się (głównie) w Lublinie i autorka kilka razy wspominała, (według mojej
intuicji z sentymentem) Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej. Choć
akcja właściwie cały czas rozgrywała się między
istotami magicznymi, życzącymi w tym samym czasie i miejscu co
zwykłoczłeki, dało się wyczuć atmosferę współczesności. Żadnych
wycieczek do średniowiecza, które nomen omen bardzo lubię. Ale tu
właśnie dzień dzisiejszy przypadł mi do gustu. i to mi przypadło do
gustu.
Podsumowując
już, pomysł świetny,
wykonanie, cóż, mogło być lepiej. Wystawienie oceny wymagało
zastanowienia. Z miejsca dałabym dwie gwiazdki (pomysł plus wspominana
sceneria), dwie kolejne za to, że tak nagle mi
się spodobało i za wielorakość istot magicznych i jedna gratis, za to, że główna bohaterka jest rusałką, które darzę szczególną sympatią.
Autorka
w pewien
sposób sparafrazowała powiedzenie "na bezrybiu i rak ryba," czy "Jak się
nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma" kiedy to kolejni
bohaterowie cieszyli się jakąkolwiek posada gdyż "szaleje bezrobocie".
Pójdę tym tokiem rozumowania i powiem: Nie uchylacie się od "Podatku" - jak nie macie co czytać, to
możecie i to.
Ocena 5/10
PS: Zamierzam wprowadzić
własny system oceniania. Ale o tym
później, w osobnym poście. Nie będzie skali liczbowej, ani gwiazdek. Będzie
coś mojego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz