Woń - opowiadanie cz.2
Sięgam po nowy notes, by przepisać zapiski z tego, który wczoraj zalała
szefowa. Chcę to zrobić jak najszybciej, bo mam przecież bieżącą pracę, a o
dziesiątej trzydzieści przyjdzie Norbert, by powiedzieć mi, czego dowiedział
się od naszego wczorajszego spotkania. Otwieram zeszyt, a wraz z nim paletę
zapachów tak mocnych, że aż kręci mi się w głowie. Oszołomiona siadam na
krzesło i próbuję poukładać sobie zapachy, które zewsząd do mnie docierają. W
panice rozglądam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu woni, które tak
rozdrażniły mój zmysł, i by dowiedzieć się czy czuję coś, czego wolałabym nie
czuć. Czy czuję czyjąś śmierć.
Jako pierwsze eliminuję kwiaty. Ich aromat był tak silny, że aż drapało
mnie w gardle, ale to pewnie dlatego, że stały w wazonie na blacie, przy którym
siedzę. Jako kolejny, skreślam z listy zapach morza, a właściwie odświeżacz
powietrza, który "psika" morską bryzą co jakiś czas lub wtedy, kiedy
wyczuwa ruch. Stoi na półce w kąciku służącym za poczekalnie. Pieczony kurczak
znajduje się w mojej torebce, wzięłam go z domu na lunch, nie zdążyłam nawet
przełożyć go do lodówki. Powoli się uspokajam. Miewałam już takie ataki, ale
nie potrafię się do nich przyzwyczajać, choć i tak już jest lepiej. Na początku
towarzyszyły im mdłości, a nawet wymioty, ale ostatnio mam „tylko” zawroty
głowy.
Zostały
jeszcze pomarańcze. Nigdzie ich nie widziałam. Czasami kładę jakieś owoce albo
słodycze na stoliku, żeby czekający mogli się poczęstować. Ale przekąską dnia
są dziś słone krakersy. Żadnych pomarańczy.
Do otwarcia jeszcze sporo czasu, mam też jakieś pięć minut do przyjścia
Gliczowej. Powinnam zdążyć obejść wszystkie gabinety. Czasami przy atakach
czuję zapachy, których źródło mieści się w innym pomieszczeniu niż to, w którym
akurat przebywam, ale na pewno nie pochodzą z innych budynków. Chyba, że to TEN
zapach. Zapach zarezerwowany dla mnie. Zrezygnowana otwieram jeszcze
toaletę, w pokojach pracowników nie było pomarańczy, choć u Gliczowej i
wróżki Amiry wydawało mi się, że czuję je bardziej. W łazience, jak się
spodziewałam, nie ma żadnych pomarańczy. Staram się nie myśleć, co kryje się za
tym aromatem. Idę do siebie i chwytam telefon, by jak najszybciej powiedzieć Norbertowi
o ataku. Może to coś znaczy. Jakie jest moje zdziwienie, kiedy na wyświetlaczu
pod ikonką przychodzącej wiadomości widzę nazwę nadawcy: Korzecka – Glicz.
Nawet nie byłam pewna, czy szefowa zna mój numer. Odczytuję sms i mimowolnie
wypuszczam telefon z rąk. Doktor napisała, że nie przyjdzie dziś do pracy. Bo
musi komuś pomóc.
xxx
Nerwowo podryguje nogą, po raz enty powtarzając policjantowi to samo. Z
uwagi na moją współpracę z Norbertem kilka razy byłam już przesłuchiwana w
formie świadka. W aktach oczywiście nie mogło być napisane, że mam cudowną moc,
więc byłam brana po prostu za jego przyjaciółkę, która jest przy rozwiązaniu
zagadki. Najczęściej jednak Norbert rozgrywał to tak, żebym nie musiała biegać
po komisariatach. Tym razem jest inaczej. Porwano kogoś kogo znam, porwana jest
najprawdopodobniej jedną z kilku ofiar tego samego porywacza, a do tego ja mam
jakieś przeczucie z tymi pomarańczami. I to ich najbardziej bawi. Przesłuchują
mnie w salonie, żeby móc obserwować reakcję innych pracowników na obecność
policji. Z tego samego powodu zabronili mi go zamknąć. Nie pozwolili też
Norbertowi być przy mnie.
- Pani Natalio, znam Norberta, wiem, że jesteście bliskimi przyjaciółmi.
Jako, że jesteśmy kumplami mówił mi, że korzysta z pomocy porwanego Macieja, a
czasem też pani, ale myślę, że tę część o pomarańczach możemy sobie podarować. Gdyby chodziło o to, że znalazła
pani w gabinecie pani doktor pomarańcze, które nie wiadomo skąd tam się wzięły,
moglibyśmy skupić się w pewien sposób na tym, ale tak – wzrusza ramionami.
Zastanawiam się komu kogo jest bardziej żal. Jemu mnie, bo ma mnie za
wariatkę, czy mi jego, bo próbuje w jak najdelikatniejszy sposób powiedzieć mi,
że według niego mam coś z garem. Nie mam już siły tłumaczyć, więc nic nie mówię
i pozwalam mu zinterpretować sobie moje myślenie, jak chce. Poza tym nie mogę
się skupić, bo nadal wszędzie czuję zapach pomarańczy. Wściekłość wzbiera we
mnie tym bardziej, że do wczoraj uwielbiam tamten aromat. Kojarzył mi się, a
jakże, ze świętami Bożego Narodzenia. Mało prawdopodobne, by tym razem oznaczał
czyjeś narodziny.
Policjant
zapisuje coś w swoim kajeciku, kiedy podochodzi do niego kolega po fachu. Czy
raczej podległy, bo spełnia polecenia tego pierwszego.
- Korzycka-Glicz nie leczyła nikogo, kto w jakikolwiek sposób jest
powiązany ze sprawą – wyraz twarzy przesłuchującego mnie gliniarza mówi
wszystko. Właśnie szlak trafił wszystkie ich tropy. Jej pacjentem powinien być
ktoś uwikłany w sprawę prowadzoną przez zaginionego policjanta, w której pomagał
Maciek, a o czym pisała ta porwana dziennikarka. A tu zonk.
- Czy któryś z pacjentów porwanej wydał się pani dziwny? – Gliniarz-szef
zwraca się znowu do mnie.
- Nie wiem czy pan wie, ale pyta mnie pan o klientów psychologa. – Nie
mogę powstrzymać się od sarkazmu. Zbyt dobrze wiem, jak niesprawiedliwe może
być nazwanie kogoś "dziwnym" - Oni wszyscy mieli jakieś problemy -
mówię jednak dalej nie czekając na jego reakcję. Wierzę w jego inteligencję
i mam nadzieję, że zrozumiał swoje faux pas. - Większość to stali
pacjenci, zresztą pewnie już ich szukacie, a może nawet przesłuchujecie. Nie
znam tylko wczorajszego pacjenta. Jest nowy. To była popołudniowa wizyta, a ja
pracuję do szesnastej.
- A czy mógł go wiedzieć któryś z pracowników salonu?
- Pracowała wtedy wróżka Amira, masażysta Mateusz, dwie kosmetyczki i
wróżbita. – Jakby nie mogli sobie sprawdzić w grafiku.
Właśnie w tym
momencie do salonu wchodzi Amira.
- Witam panów – mówi do policjantów i uśmiecha się sztucznie. – Nie
trzeba być wróżką, żeby widzieć, że moja koleżanka nie jest zadowolona z waszej
wizyty. A jak ona was nie lubi, to musimy się pożegnać, nikt nie zechce was tu
przyjąć. Kto jak kto, ale ona ma nosa do ludzi – mówi puszczając mi oczko.
A mi pierwszy
raz tego dnia chce się śmiać. Uwielbiam ją.
- Pani Amira? Jesteśmy z policji – mówi ten pierwszy gliniarz, nie
czekając aż wróżka potwierdzi swoją tożsamość. - Czy widziała pani wczoraj
ostatniego pacjenta pani doktor Glicz?
- Oczywiście, nawet chwilkę z nim rozmawiałam. To był bardzo uprzejmy pan.
Powiedział, że przeżywa teraz trudne chwile. A panowie tu są, bo coś wiadomo w
sprawie jego córki tak? Znalazła się?
Cała nasza
trójka, policjanci i ja omal nie spadliśmy z krzeseł jak to usłyszeliśmy. Po
wyrazie twarzy pierwszego gliniarza było widać jak pracują mu trybiki w mózgu,
ale musiał jeszcze się upewnić, dopytać.
- Co jeszcze mówił?
- Że wydawało mu się, że poradzi sobie z tym sam, ale był w błędzie. Na szczęście, jak mówił są dookoła
dobrzy ludzie. Opowiadał, że przysyłają im do domu listy pokrzepiające, a nawet
zabawki i słodycze dla małej, chcąc w ten sposób pokazać, że wierzą, że
dziewczynka wróci do domu. Ostatnio ktoś podarował im kosz pomarańczy. Nawet
przyniósł kilka owoców ze sobą i chciał mnie poczęstować, ale jestem uczulona
na cytrusy, więc - Nie wiem co Amira
mówi dalej, bo przychodzi kolejny atak. Kiedy dochodzę do siebie leżę na
kanapie w poczekali. A nade mną siedzi zszokowany policjant numer jeden.
Domyślam się, że dałam niezły popis będąc w amoku.
- Przepraszam, jeśli pana wystraszyłam, ale miałam.. - nie wiem jak to
powiedzieć, w ogóle to facet mnie wkurza i nie uważam, że powinnam go
przepraszać, ale zawsze czuję skrępowanie przez te ataki. Wolałbym, żeby nikt
mnie nie oglądał w takim stanie.
- Nie, nie. Nic nie szkodzi – kręci przecząco głową – To ja muszę panią
przeprosić. Po prostu nic z tego nie rozumiem.
- Mało kto potrafi rozumieć, że „mówią” do mnie zapachy – odpowiadam i
trochę łagodnieję. Przecież wiem, że to, co mu mówiłam, musiało wydać się co
najmniej dziwne.
- Nie o to chodzi – mruczy pod
nosem i wzywa swojego podwładnego. – Pani wybaczy – zwraca się do mnie, unosi
moją dłoń i daje ją powąchać drugiemu policjantowi. Młodzik podnosi moją rękę
do nosa i włosy stają mu dęba.
– Jakby pani obierała pomarańcze.
xxx
Idę parkową aleją i ze wszystkich sił próbuję poczuć aromaty nadchodzącej
wiosny. Przed wyjściem z salonu chyba z milion razy myłam ręce, żeby zetrzeć z
nich zapach pomarańczy. Nie wiem, co o tym myśleć. Pierwszy raz zdarzyło się
żebym to ja czymś „pachniała”. Muszę jak najszybciej zobaczyć się z Norbertem.
Skoro nie mógł czekać na mnie w trakcie przesłuchania, poszedł na miasto
sprawdzać kolejne informacje. Umówiłam się z nim w naszej ulubionej knajpce.
Jestem zaledwie kilka kroków przed celem, kiedy atakuje mnie, i to dosłownie,
kolejny zapach. Słodkawy zapach chloroformu. Ostatnimi resztkami
świadomości zapamiętuję tylko męski głos, który mówi:
– Przepraszam, ale musisz mi pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz